Sukces nie manna, sam nie spadnie

Sukces nie manna, sam nie spadnie

O piłce napisano już wszystko. Tak się mówi. Ale to nieprawda. Bo ileż jeszcze przed nami? Kto nie wierzy i jest małego ducha, niech uwierzy byłemu reprezentantowi Szkocji Billowi Shankly’emu, który kiedyś powiedział tak: „Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia lub śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, iż jest o wiele, wiele ważniejsza”. Gdyby pod tą opinią zbierać podpisy, łatwiej by było o nie niż o głosy za referendum w jakiejś ważnej sprawie społecznej czy gospodarczej. I to wcale nie znaczy, jak powiedzieliby niekibice, że świat zwariował. Po prostu ludzie kochają walczyć. Najchętniej zresztą nie osobiście, lecz przez reprezentantów. A piłka świetnie się do tego nadaje. Bo nawet słaby i biedny ma szansę na zwycięstwo. Talent i ambicja w piłce to o wiele więcej niż kasa i potężne zaplecze. Tak więc już za chwilę przeciwników piłki czeka emigracja. Na ich szczęście nie dosłowna. Duch narodu na najbliższe kilka tygodniu lokuje się po stronie kibiców. Najszybciej dostrzegli to politycy, o których się zwykle mówi, że jako grupa zawodowa nie grzeszą inteligencją, kompetencją i wiernością jakimś zasadom. Mają wiele wad, ale też przynajmniej jedną zaletę, która pozwala im trwać. Czujność i wyczulenie na opinię vox populi. Lud czeka na igrzyska i chce je spokojnie obejrzeć, więc politycy też stali się wobec siebie milsi. Wiedzą, że tak trzeba. I wiedzą też, że na tych mistrzostwach trzeba się będzie wyróżnić patriotycznym wyglądem. Jeśli więc spotkamy kogoś wyjątkowo obwieszonego piłkarskimi i narodowymi emblematami, to są dwa wyjścia. Trafiliśmy albo na króla kibiców Andrzeja „Bobo” Bobowskiego, albo na polityka. Tak będzie do czasu – odpukać – pierwszej porażki. Jeśli naszym orłom coś nie wyjdzie, kadra narodowa z jej trenerem będzie najbardziej osieroconą grupą w całej Unii Europejskiej. W jeszcze gorszym położeniu znajdzie się wówczas sprawca wszystkich ewentualnych nieszczęść. Też już znany. I to od dawna. Premier Tusk. A gdybyśmy jakimś zbiegiem fartu i umiejętności drużyny narodowej wygrali parę meczów? Zwycięzcami będziemy oczywiście „my”. I każdy się do tego „my” chętnie dopisze. A niech tam. Lepsze to od poszukiwania wpadek. Specjalistów od tego mamy bowiem w nadmiarze. Bo czego jak czego, ale poszukiwaczy haków i spisków w Polsce prawdziwy wysyp. I przy ich talencie zawsze coś znajdą. Nie piszę o tym, by agitować za jakąś propagandową pokazuchą. Rzecz jest w rozsądku ocen, roztropności i kierowaniu się interesem znacznie większym niż czubek własnego nosa. Bo za 20 lat z Euro 2012 będziemy pamiętać przede wszystkim atmosferę, nastrój i klimat tych mistrzostw. A wyniki? Jeśli będą bardzo dobre, to też. Na grę i wynik naszej drużyny nie mamy już wielkiego wpływu, choć doping kibiców może obudzić lwa nawet w kocie. Za to na atmosferę wokół Euro i postrzeganie Polski przez kibiców wpływ mamy całkiem spory. Wielu z nich przyjedzie do nas po raz pierwszy w życiu. Zajrzą nam w oczy, popatrzą na zaplecze, no i zobaczymy, czy jeszcze wrócą. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 22/2012

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański