Więcej Karskiego niż Obamy

Więcej Karskiego niż Obamy

Lista Amerykanów, którzy widzą różnicę między niemieckimi, nazistowskimi, a polskimi obozami śmierci, czyli obozami koncentracyjnymi ulokowanymi na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej, nie jest szczególnie imponująca. A poziom niewiedzy sięga elit i ważnych polityków. Z prezydentem Obamą włącznie. Amerykanie chcieli oczywiście dobrze. Prezydent Obama prowadzący kampanię wyborczą przed ewentualną reelekcją trafnie wybrał do wyróżnienia Medalem Wolności, najwyższym cywilnym odznaczeniem USA, Jana Karskiego. Bohatera trzech narodów. Niestety, słabo znanego przez rodaków w ojczyźnie, dla której walczył w czasie wojny i której pomyślność była dla niego drogowskazem przez całe życie. Pośmiertne amerykańskie wyróżnienie jest bardzo ważnym, choć spóźnionym aktem hołdu dla tego wybitnego człowieka. Tym bardziej ubolewania godny jest lapsus prezydenta Obamy. Ale też skupienie uwagi w polskich mediach na tej nieszczęsnej wpadce i prawie całkowite pominięcie historii życia i zasług Jana Karskiego jest dla mnie niezrozumiałe i żenujące. W ostatnich latach parokrotnie pisaliśmy o wojennej misji Karskiego i o jego ocenach politycznych dotyczących najważniejszych polskich problemów. Ubolewam, że najczęstszą reakcją było przemilczanie jego zasług i poglądów. Dla „prawdziwych Polaków” zawsze był nie do zaakceptowania. A konflikt z Janem Nowakiem-Jeziorańskim i Władysławem Bartoszewskim o ocenę skutków wyboru Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta w 1995 r. poróżnił go też z ich środowiskami. Karski był ponad małostkową polityką i gierkami personalnymi. Twardo i konsekwentnie stawiał sprawy praw człowieka. Potępiał wszelkie objawy szowinizmu i nacjonalizmu. Gdyby świat więcej wiedział o Karskim i lepiej rozumiał posłanie, z jakim szedł przez życie, gdybyśmy my sami, tu, w Polsce, więcej o nim wiedzieli, tym większa byłaby szansa, że nikt nie będzie nazywał niemieckich, nazistowskich obozów polskimi tylko dlatego, że hitlerowskie Niemcy na miejsce kaźni milionów ludzi z całej Europy wybrały właśnie Polskę. Prezydent Obama potrafił znaleźć wyjście z opresji, w której się znalazł z powodu niekompetencji własnego sztabu, i listem do prezydenta Komorowskiego zamknął incydent. Ale czy Polska potrafi zdyskontować to wydarzenie dla kampanii informacyjnej, która odwróci tendencje do niekorzystnego dla nas przedstawienia wydarzeń II wojny światowej? Nie jestem w tej sprawie optymistą. Bo skoro nawet na własnym, krajowym podwórku nie potrafimy lub nie chcemy pokazać Polakom sylwetki Karskiego w pełnej krasie, to do kogo będziemy adresować pretensje, że jest on nieznany? Może gdy już rozjadą się goście Euro 2012, polski rząd i organizacje zajmujące się promocją Polski wrócą do tej sprawy. Towarzystwo Jana Karskiego, którego mam zaszczyt być członkiem, ma sporo ciekawych materiałów, informacji i kontaktów. Można i warto z tego skorzystać. Piszę o czasie przyszłym, bo przecież wiadomo, że teraz oczy większości wpatrzone będą w piłki. Euro 2012 zaczyna żyć własnym życiem. Tak wielkiej imprezy sportowej długo nie dostaniemy. A jeśliby marzyć o powtórce, to ma ona szansę tylko wtedy, gdy perfekcyjnie zorganizujemy te mistrzostwa Europy. A przecież Polak potrafi. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 23/2012

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański