To jest sukces poszkodowanych

To jest sukces poszkodowanych

Jak osiągnięto porozumienie w sprawie zadośćuczynienia polskim robotnikom przymusowym z okresu III Rzeszy Rozmowa z prof. Jerzym Sułkiem, przewodniczącym Fundacji Polsko Niemieckie Pojednanie – Proszę przyjąć gratulacje od „Przeglądu”. Odniósł pan profesor sukces w negocjacjach z Niemcami. Beneficjentom fundacji spadł kamień z serca. Udało się uzyskać wyrównanie strat, jakie ponieśli polscy poszkodowani wskutek przyjęcia najniższego przelicznika marek na złotówki. – Dziękuję, ale to jest przede wszystkim sukces poszkodowanych, bo fundacje sobie poradzą, rządy też. Ważne jest też, że porozumienie ma silne zabezpieczenie finansowe. Odsetki odzyskane z fundacji niemieckiej za ubiegły rok realnie istnieją, ich wartość to 125 mln zł, do tego dochodzą nasze – około 10,5 mln zł, a jeszcze dojdą odsetki za rok 2002. – Pana poprzednik Bartosz Jałowiecki, za którego prezesury wybuchł skandal z przelicznikiem, lekceważył problem. Na konferencji prasowej jeden z jego doradców przewrotnie dziwił się, skąd takie protesty ofiar III Rzeszy. Przecież to nie są tak wielkie straty – od kilkuset złotych do najwyżej kilku tysięcy na jednego uprawnionego, a wyrównanie i tak nie pokryje rachunku strat moralnych. Myślę, że musiało to poszkodowanych bardzo zaboleć. – Ja nie reprezentuję takiego stanowiska. Dla osób źle sytuowanych, a na 459 tys. naszych beneficjentów większość jest w tej sytuacji, każde świadczenie ma swój konkretny wymiar. Oczywiście, że sprawa ma też wymiar moralny. Formalnie wszyscy uznani za poszkodowanych, a jest do tego 30 tytułów, nie otrzymują sensu stricte rekompensat za krzywdy, cierpienia i prześladowania, ale – świadczenie. – Przed pana nominacją negocjacje z Niemcami w sprawie niekorzystnego dla nas przelicznika ciągnęły się już siedem miesięcy. I żadnego rezultatu. Skąd taki impas? – Wcześniejsze rozmowy, mówię to jako dyplomata, a nie prezes fundacji, prowadzono według formuły konfrontacyjnej. Jeden partner chciał zdominować drugiego. Taka metoda przetargu, przerzucanie winy, odpowiedzialności na drugą stronę, nie jest formułą, która w tej sytuacji gwarantowałaby sukces. Czas upływał, kolejne transze wypłacano według niekorzystnego przelicznika, a fundacja czy rządy, które próbowały coś z tym zrobić, były bezradne. – Jakim partnerem w negocjacjach są Niemcy? – Moje doświadczenie życiowe mówi, że z Niemcami porozumiewać się można tylko w dwóch sytuacjach: gdy widzą w tym bardzo konkretny interes lub też, gdy po drugiej stronie jest partner, którego muszą docenić. Dyplomaci niemieccy są bardzo wymagający, bardzo trudni w negocjacjach, nie lubią być zaskakiwani, ale jednocześnie są zdyscyplinowani, obliczalni, solidni, godni zaufania. – Pan ich ponaglał. W jaki sposób? – W pewnym momencie, gdy nie było jeszcze pewności, czym to się zakończy, powiedziałem: „Porozumiemy się przed świętami Bożego Narodzenia”. Wsadziłem ich w taką ramkę, poza którą już nie mogli wyjść. Wiedziałem, że obie strony dojrzały już do takiej decyzji. Pozostał tylko problem, jak technicznie zdążyć. – Zatem jakiej cudownej broni musiała użyć strona polska, aby w tak krótkim czasie, bo niecałego miesiąca, doprowadzić do korzystnego finału? – Moja tzw. Wunderwaffe polegała na tym, że trzeba było zastosować nową formułę negocjacji – formułę kooperacyjną. Po niemiecku to się nazywa: „Nicht Gegeneinander sondern Miteinander”. Nie negocjować przeciwko sobie, tylko razem, zmierzać wspólnie do celu. – Czyli za cenę wzajemnych ustępstw. Na czym polegała nasza oferta kompromisu? – Kilka słów wprowadzenia w problem: za prezesury Bartosza Jałowieckiego Niemcy wymienili całą pierwszą ratę wypłaty, czyli 1,325 mld marek na złotówki. I trzymają te pieniądze w złotówkach, na różnych kontach. To jest dla nich bardzo korzystne, bo odsetki są procentowo trzy razy większe, niż gdyby je trzymali w euro czy w markach. W związku z tym dzielą je na odsetki podstawowe, czyli takie, które by się im należały, gdyby trzymali pieniądze w markach czy euro, i na dodatkowe, czyli to wszystko, co powyżej, co wynika z faktu, że trzymają je w złotówkach. Zanim ja przyszedłem do fundacji, Niemcy chcieli włożyć do puli na wyrównania tylko odsetki dodatkowe, czyli z całej puli chcieli zatrzymać jedną trzecią odsetek dla siebie argumentując, że są nietykalne… My oceniamy dziś ich całe odsetki na około 200 mln zł, czyli na około 110 mln marek. Tylko z tytułu pierwszej raty. My też mamy odsetki – 10-15 mln zł –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Wywiady