Zamiast wróżyć światu jakieś globalne klęski, wolę patrzeć w przyszłość optymistycznie Rozmowa z prof. Klausem Schwabem, założycielem i przewodniczącym Forum Ekonomicznego w Davos Klaus Schwab urodził się w 1938 r. w niemieckim Ravensburgu. Obywatel Szwajcarii. Jest profesorem nauk technicznych oraz społecznych. W 1971 r. założył Światowe Forum Ekonomiczne w Davos. Utrzymywane jest ono ze składek członków wielkich firm międzynarodowych. Organizuje coroczne spotkanie wybitnych polityków, finansistów, przemysłowców i ludzi nauki – tradycyjnie w szwajcarskim Davos. Od ponad 10 lat stałym uczestnikiem obrad jest także Aleksander Kwaśniewski. Forum w 2002 r. odbyło się w Nowym Jorku – dla zamanifestowania solidarności z ofiarami terrorystycznego ataku z 11 września 2001 r. Czy wyobraża pan sobie taki moment w historii cywilizacji, w którym nie będzie już przepaści pomiędzy bogatymi i biedakami? – Myślę, że każda organizacja, która jest strukturą dynamiczną, rozwijającą się, także w obszarze ekonomiki, zawsze tworzy jakieś różnice pomiędzy ludźmi. Prawdziwy problem naszej cywilizacji nie polega, moim zdaniem, na tym, czy są pomiędzy nami różnice, czy są ludzie biedniejsi i ludzie bogatsi, ale na skali tych różnic. Pytanie brzmi: jak wielką przepaść – pomiędzy bogactwem a biedą – będziemy chcieli tolerować. I od którego momentu, zamiast pomagać w rozwoju, jest ona hamulcem naszej cywilizacji. Dzisiaj – to nie ulega wątpliwości – te różnice są zdecydowanie za duże. Od lat dyskutują o tym politycy i ekonomiści na stworzonym przez pana Forum Ekonomicznym. W lutym tego roku, w Nowym Jorku, część uczestników debaty ostrzegała, że ludzkość powoli dochodzi do ściany w tej dziedzinie. Że taka sytuacja może eksplodować gniewem w skali globalnej. Że zwiastunem i symbolem takiego gniewu były zamachy terrorystyczne 11 września 2001 r. Zgadza się pan z opinią, że grozi nam rewolucja ekonomicznych pariasów? – Zamiast wróżyć światu jakieś globalne klęski, wolę patrzeć w przyszłość optymistycznie. To nie chciejstwo, ale realizm. 30 lat temu ludzkość liczyła 4 mld, z czego 2 mld osób – czyli połowa ówczesnej populacji – znajdowały się w grupie o dochodach poniżej minimum socjalnego, która nie miała dostępu do najbardziej podstawowych dóbr. Dzisiaj na Ziemi żyje 6 mld ludzi i wciąż 2 mld spośród nich żyją poniżej poziomu ludzkiej godności. W liczbach bezwzględnych, można by powiedzieć, nic się więc nie zmieniło. I ten fakt powinien być powodem do wstydu dla wszystkich. Ale relatywnie liczba prawdziwych nędzarzy spadła do jednej trzeciej ludzkości. Udało nam się osiągnąć w tej dziedzinie pewien postęp. Wprowadziliśmy dodatkowe setki milionów ludzi do grupy tych, którzy choć częściowo mogą już korzystać z rozwoju naszej cywilizacji. Przeciętni ludzie nie mają poczucia takiego sukcesu. – To zrozumiałe. W dobie społeczeństwa globalnego, kiedy nawet w najbiedniejszych obszarach Czarnej Afryki ludzie mają dostęp chociażby do telewizji, a więc i do wiedzy, że można żyć lepiej, niż żyją, poczucie krzywdy z powodu biedy jest ostrzejsze. Rodzi większe napięcia społeczne i oczekiwania. I większą niecierpliwość. Czyli im większa świadomość społeczna, tym mocniejsze będzie żądanie, by obecny świat zmienić. – Nie widzę w tym nic niepokojącego. Ta swoista presja globalna na najbogatszych ma dzisiaj swoje dobre strony. Zmusza do bardziej energicznego działania, a przy obecnym rozwoju nowoczesnych technologii i obecnej wiedzy ludzkość w rozpoczynającym się etapie budowy lepszego świata nie jest bez szans. Pod warunkiem finansowego i organizacyjnego zaangażowania w ten proces bogatych i determinacji państw biednych, by niezbędne zmiany wprowadzać. Naprawdę możemy dzisiaj rozwiązać ten problem. Proszę się nie gniewać, ale chciałbym pozostać tutaj sceptyczny. Wiara, że rozwój techniki doprowadzi do zaniku prawdziwej biedy, trąci mi nieco utopiami rodem z XX-wiecznych książek science fiction. Naprawdę spodziewa się pan, że nowe technologie zlikwidują społeczne różnice na Ziemi? – Spodziewam się czego innego. Że pozwolą np. stworzyć lepsze warunki zdrowotne dla całej ludzkości. Że uda się nauczyć więcej niż dotąd członków społeczności globalnej, co znaczą sprawiedliwość, demokracja, prawa człowieka, bez których nie ma przecież rozwoju, a więc i zamożności w skali społecznej. Nie będzie tu, oczywiście, żadnego natychmiastowego efektu, żadnego Big Bang. Potrzeba czasu,
Tagi:
Mirosław Głogowski