Rozmowa z prof. Karolem Modzelewskim, wiceprezesem PAN, historykiem W 1989 roku nie było żadnej rewolucji. Rewolucja była w latach 1980-1981. Jak ludzie krzyczą „złodzieje, złodzieje!”, to nie jest żadna rewolucja – Panie profesorze, cofnijmy się o 20 lat. Jest grudzień 1989 r., styczeń 1990, ich prezydent, nasz premier bądź odwrotnie, Polska wchodzi w nową erę. A pan? Jak projektował pan rozwój sytuacji w Polsce? – W ogóle nie projektowałem. Myśli pan, że ktoś projektował? – … – Jest zapis tego, co wówczas sądziłem. 30 grudnia 1989 r. było posiedzenie Senatu, które zatwierdzało kilka ustaw, wcześniej przyjętych przez Sejm. Składały się one na tzw. plan Balcerowicza. Ja wtedy głosowałem przeciwko dwóm z tych ustaw. Przeciwko ustawie o podatkach, tej która wprowadziła popiwek i tzw. dywidendę. To były kluczowe punkty planu Balcerowicza. Byłem przeciw i wygłosiłem wówczas przemówienie, które ten sprzeciw uzasadniało. Było nas wtedy pięciu albo sześciu w Senacie, którzy byli przeciw. A reszta była za. Wszyscy. Także związkowcy… Wybrałem robotników – A w zakładach? Załogi? – Potem pojechałem do zakładów Hydral we Wrocławiu, dziś już chyba nieistniejących. Było 400-500 osób w hali fabrycznej. I było zgorszenie, że krytykuję NASZ rząd! – Bo wszystko miało pójść dobrze… – Ludzie z Hydralu byli przekonani, że dadzą sobie radę. Nie dopuszczali myśli, że państwo może doprowadzić taki zakład do upadku! Wykwalifikowana załoga, dobra technologia. Hydral produkował elementy hydrauliki do silników lotniczych na użytek Układu Warszawskiego, więc można powiedzieć, że był skazany z góry. Generalnie wszystkie fabryki we Wrocławiu, które pamiętam, a bywałem w nich często w latach 1980-1981, albo w ogóle nie istnieją, albo… Fadroma – stoi ruina, Hutmen jeszcze się tli, Pafawag skasowany, Dolmel skasowany, Elwro całkowicie skasowane, jeszcze istnieje Predom Polar. Niedawny krzyk stoczniowców to krzyk ostatnich Mohikanów, którzy właśnie giną. – A pan trzymał i trzyma z Mohikanami. – Ja byłem z tej Polski, która ginęła. Nie mówię o Polsce Ludowej, bo wszyscy z niej byliśmy, ale mówię o Polsce robotniczej. Ja się czułem… – Robotnikiem? – Bez przesady. W sumie przepracowałem jako robotnik jakieś trzy, cztery lata w moim życiu. Byłem robotnikiem przymusowym w fabrykach przywięziennych. Natomiast czułem się bardzo związany z naszą bazą społeczną z lat 1980-1981. I chyba nie zdawałem sobie do końca sprawy, że tamtej „Solidarności” to już dawno nie ma. Że ta nowa „Solidarność”, o tej samej nazwie i posługująca się tą samą symboliką, to już jest coś zupełnie innego. I że obrony robotniczej bazy nie ma się już co spodziewać. – A pan bronił. Dlaczego? – Bo wydawało mi się, że zmierzamy do zapaści ekonomicznej i społecznej. Przesadne, być może, były moje obawy. Ale niebezpodstawne. Ponieważ przez fazę ciężkiego kryzysu przeszliśmy i nie całkiem z niej wyszliśmy. Nie wszyscy wyszli i nie wszędzie. A ci, z którymi czułem się związany w latach 1980-1981, najczęściej nie wyszli. Nie mam na myśli kadry działaczy związkowych, tylko ludzi w zakładach. – Wtedy zderzył się pan ze swoimi przyjaciółmi politycznymi. – Najboleśniejsze było to, że się zderzyłem z Jackiem Kuroniem. W jednym z wywiadów zapytano mnie o Jacka (był wtedy ministrem), o jego próbę łagodzenia konsekwencji społecznych transformacji. Powiedziałem wtedy, że filantropia uprawiana przez Jacka Kuronia to nie jest sposób na ten dramat społeczny, który się rozgrywa. No i Jacek się obraził za tę „filantropię”, co dotarło do mnie przez wspólnych przyjaciół. – Gdy się spotkaliście, to jak się tłumaczył? – Wcale się nie tłumaczył. Powiedział, że to nie jest żadna filantropia, tylko próba wywołania społecznej aktywności w celu dopomożenia ludziom poszkodowanym, pewnego rodzaju solidarności społecznej. Ja rozumiem przez filantropię coś innego – gest opasłego burżuja, który uspokaja sumienie jałmużną dawaną pod kościołem. Jacek tak samo odbierał ten wyraz. Dzieci 24. rozdziału „Kapitału” Karola Marksa – Zastanawiał się pan, dlaczego tak łatwo kupiono wówczas plan Balcerowicza, właściwie z entuzjazmem? I to kupili go wszyscy! – W jednym pytaniu zawarł pan kilka… Po pierwsze, władza spadła naszej ekipie na głowę. Nie byliśmy do tego przygotowani. Zupełnie. Owszem, Balcerowicz, jak każdy doktryner, uważał, że jest przygotowany… – A inni? – Uważali, że nie ma innego wyjścia. Jacka
Tagi:
Robert Walenciak