Rozruchy na Stadionie Narodowym, a w tym samym czasie zamieszki w strefie fanów koło Pałacu Kultury – tak ćwiczono przed mistrzostwami Ewa Gawor – dyrektor Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego m.st. Warszawy Rozmawia Andrzej Dryszel Czy podczas Euro w stolicy na każdym kroku będziemy widzieli ubranych na czarno, ponurych osiłków, mających samym wyglądem odstraszać potencjalnych rozrabiaków? – Właśnie nie. Tych na czarno ubranych osiłków raczej schowamy, oni stanowią odwody, używane dopiero wtedy, gdy to będzie niezbędne. Policja kieruje się zasadą „trzy T”: tolerancja, troska – i dopiero potem tłumienie. Panowie w czerni są właśnie od tłumienia. Generalnie policjanci będą przyjaźni, mają pomagać, informować, ale i obserwować, co się dzieje. Czy pani wraz z odpowiednimi służbami miejskimi przećwiczyła już scenariusze wszystkich najgorszych zdarzeń, jakie mogą się przytrafić? – Od wielu lat samorząd stolicy współpracuje ze służbami mundurowymi, dobrze się już dotarliśmy. Przed Euro przeprowadzono wiele ćwiczeń symulacyjnych – np. rozruchy na Stadionie Narodowym, a w tym samym czasie zamieszki w strefie fanów koło Pałacu Kultury, zawalona scena, konieczność szybkiej ewakuacji ludzi, do tego w złych warunkach atmosferycznych, przy szalejącej burzy i wichurze. Ta burza miała też zalać wszystkie rzeczy kibiców mieszkających na Fancampie przy Centrum Olimpijskim, gdzie stanie wielki telebim i 2 tys. dwuosobowych namiotów, przeznaczonych dla tych, którzy nie znajdą noclegu lub nie będą chcieli mieszkać w hotelach. Ich również trzeba było ewakuować, znaleźć dla nich miejsca, zorganizować transport. I jednocześnie mieliśmy jeszcze zderzenie pojazdów i wybuch łatwopalnej substancji w tunelu na Wisłostradzie, z 30 osobami zabitymi… W takich sytuacjach decyzje muszą być podejmowane jak najszybciej, ale nie pochopnie. Kto te decyzje ma podejmować? – Gdy dochodzi do masowego zdarzenia, powodującego ofiary lub zagrażającego życiu wielu ludzi, w moim biurze zbiera się – w trybie natychmiastowym – zespół zarządzania kryzysowego, na czele którego staje pani prezydent stolicy. Ja jestem jej zastępcą. Natomiast od 4 czerwca do 2 lipca będzie tu działać miejsko-wojewódzki sztab pod kierunkiem pierwszego wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza. W dni meczowe (w stolicy jest ich pięć) będziemy się zbierać o godz. 9 i 16, z tym, że jako koordynator ds. bezpieczeństwa pracuję w sztabie do godz. 2 w nocy. Mam tu dostęp do monitoringu z różnych rejonów stolicy, wraz z drogami dojazdowymi i bramami Stadionu Narodowego. Poza meczami sztab będzie się spotykał raz dziennie. Ja oczywiście komórkę mam ciągle ze sobą. Przez całą dobę, również podczas weekendów i urlopów, otrzymuję esemesy (a w przypadku poważniejszych zdarzeń telefony) o tym, co się dzieje w mieście. W jaki sposób służby szybko dotrą do strefy fanów koło Pałacu Kultury, skoro ulice Marszałkowska i Świętokrzyska są nieprzejezdne? – Wzięliśmy to pod uwagę. Zastanawialiśmy się, czy okolice Pałacu Kultury są dobrym miejscem na strefę fanów. Mimo wszystko ten teren jest świetnie skomunikowany, mamy opracowane i dograne możliwości szybkiego dotarcia tam i przeprowadzenia ewentualnej ewakuacji. Karetki pogotowia, straż pożarna i policja będą na miejscu, a na wypadek konieczności wzmocnienia służb ratunkowych trasy dojazdowe dla nich są już przygotowane. Czy ćwiczenia, o których pani mówi, były rozgrywane tylko na mapach i komputerach, czy również na żywej tkance miasta? – Także w rzeczywistości. Wszystkie służby przećwiczyły praktycznie swoje procedury i sposób reagowania, gdy coś się zdarzy. Ostatnie ćwiczenie, jakie prowadziłam w realu, dotyczyło wypadku kolejowego: pociąg jadący ze wschodniej granicy, wiozący kibiców mówiących po rosyjsku i angielsku oraz Polaków (do tego jeden z pasażerów miał psa), wykoleił się w wyniku ułożenia przeszkody na łuku torów. Kilka wagonów zostało przewróconych, było 50 rannych, przypisaliśmy im rozmaite obrażenia, wprowadziliśmy też element szoku – część osób poszkodowanych uciekła i schowała się w krzakach, należało więc przeszukać teren. Oczywiście żadna ze służb nie została uprzedzona, że robimy ćwiczenia. Pociąg „wykoleiliśmy” niedaleko Olszynki Grochowskiej, w miejscu, które trudno było znaleźć. Moi współpracownicy, dzwoniąc do pogotowia, straży pożarnej i policji, świadomie nie określali, gdzie doszło do zdarzenia. Chcieliśmy sprawdzić, jak ekipy ratownicze poradzą sobie bez precyzyjnych informacji.
Tagi:
Andrzej Dryszel