Jesteśmy niepoważnym narodem

Jesteśmy niepoważnym narodem

Nic mnie tak nie brzydzi jak obrzędy i teatralizacje w życiu publicznym Rozmowa z Kazimierzem Dejmkiem Kultura i polityka – Środowisko miało panu za złe, że nie dołączył pan do bojkotu. Podobno mówił pan aktorom, że aktor jest do grania jak… i tak dalej. Czy rzeczywiście jest pan autorem tych słów? – Nie było to nazbyt apetyczne, ale przynajmniej racjonalne. Przeciwstawiłem się solidarnościowemu nawiedzeniu środowiska, które popadło w kabotyńskie zamroczenie, bogoojczyźniany amok. Bezskutecznie. – Wielu z nich dzisiaj przyznaje panu rację. – Mądry Polak po szkodzie, ale dobre i to. Co się jednak stało, to się nie odstanie. Zaprzepaszczono dorobek paru pokoleń aktorskich. Zaczęło się od nadzwyczajnego zjazdu, na którym uchwalono przystąpienie ZASP-u do „Solidarności”. Dalszy ciąg to stan wojenny. Rozważano na serio porzucenie pracy, rozwiązanie zespołów, dymisje dyrektorów et cetera bomba. No, a w stanie wojennym zorganizowano bojkot tzw. środków masowego przekazu, czyli parę powstań z Elsterą na deser – „w jednym”. Pobierając przy tym dotacje i gaże od znienawidzonego PRL-u, wytupywano, wyklaskiwano, wygwizdywano „kolaborantów”. Na premierze „Wyzwolenia” w Teatrze Polskim jedną z aktorek przywitano frenetyczną owacją. Kompromitacja, blamaż, sztemp – jak mawiali lwowiacy. Dyrygenci owacji pomylili się. Była przygotowana dla Haliny Mikołajskiej, która wchodziła na scenę później. Nie znali nawet aktorów. To, oczywiście, duperela, nie ma o czym mówić, trzeba jednak wspomnieć, że źródłem tych wszystkich zachowań było utożsamienie stanu wojennego z hitlerowską okupacją. Wychowałem się w środowisku antysanacyjnym, Piłsudski nigdy nie był moim bóstwem; w jednym, niestety, miał rację, że Polacy to naród idiotów. Mniemam, że miał na myśli politykę. – Czy twórcy wychodzi na zdrowie czynne angażowanie się w politykę? – Na ogół wikłanie się w politykę nikomu nie wychodzi na zdrowie. To paskudne zajęcie. A twórcy? Zdaje się, że Arystofanesowi czy Szekspirowi zajmowanie się polityką nie zaszkodziło. Goethemu też, bo jakimś cudem potrafił rozdzielić swoje role: pisarza i politycznego urzędasa. U nas było gorzej: polityka zajmowała się nami. Proszę porównać „Fausta” z „Dziadami” czy „Eugeniusza Oniegina” z „Panem Tadeuszem”. Proszę sobie przypomnieć najwyższej miary talent Żeromskiego zmarnowany przez patriotyczne usługi. – Czy, pana zdaniem, kultura należy do polityki, czy też jest autonomiczną dziedziną? – Kultura nie istnieje w próżni, nie jest czymś oderwanym od życia i świata. – Jako minister kultury był pan zwolennikiem sprawowania mecenatu państwa nad kulturą narodową. Nie zmienił pan zdania? – Nie. Państwo powinno opiekować się nią i tworzyć warunki dla jej rozwoju. Wydaje mi się to oczywiste. Niestety, nie wszyscy są przekonani do tej oczywistości. Wystarczy wspomnieć zapis w konstytucji o sprawowaniu mecenatu państwa nad kulturą, który udało mi się wprowadzić dzięki PSL-owi i jego ówczesnemu prezesowi, Waldemarowi Pawlakowi. Ten zapis wszedł do konstytucji niejako kuchennymi schodami, został przyjęty jako nieistotna sprawa. Potem, kiedy próbowałem wprowadzić ten zapis w życie, miałem kłopoty – i to ze strony lewej. – Ze strony lewej? Pan żartuje? – Żartuję? Przecież SdRP w tym czasie była oczarowana niewidzialną ręką wolnego rynku. Nie była zainteresowana mecenasowaniem. A poza tym, dlaczego pani się dziwi? Czyżby dzisiejsza lewica kojarzyła się pani z rozkwitem kultury? Żyjąc w dzisiejszej Polsce, raczej trudno mieć takie skojarzenia. Ale trafiło mi do przekonania twierdzenie Dario Fo, który mówi, że intelektualiści z definicji mają lewicowy światopogląd, zaś ludzi lewicy z definicji obchodzi los kultury. U nas to twierdzenie jakoś się nie sprawdza. – Zatem nie jest pewne, czy to są naprawdę ludzie lewicy. – Może więc brak zainteresowania lewicy kulturą wynika z kompleksów PRL-u? Może lewica boi się oskarżeń o ideologizację kultury? Przecież musi być jakaś przyczyna, że poprzednia koalicja SLD-PSL nie wypracowała długofalowej polityki kulturalnej, a obecna lewica w ogóle nie ma zaplecza intelektualnego. Jeśli obojętność dzisiejszej lewicy wynika z kompleksów PRL-u, to znaczyłoby, że tworzą ją płytko myślący ludzie. Sądzę raczej, że ta obojętność wynika z zachwytu nad kapitalizmem: jeśli kultura jest coś warta, to da sobie radę sama i jeszcze przyniesie zyski. Ale takie myślenie jest dziś w Polsce powszechne, nie tylko wśród lewicy. – Nawet partia nazywająca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 25/2000

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska