System emerytalny jest oparty na szkodliwej iluzji. Wpłaty dokonywane przez przyszłych emerytów nie tworzą żadnego „indywidualnego kapitału” Obecny system emerytalny ukształtował się pod wpływem niefortunnej reformy z 1999 r. Niewątpliwie pełna renacjonalizacja drugiego filara i przepędzenie na cztery wiatry wszystkich „towarzystw emerytalnych” pasożytujących na finansach publicznych (i na przyszłych emerytach) zmniejszyłyby presję na obniżanie publicznych świadczeń emerytalnych (wypłacanych przez ZUS). Co za tym idzie, rząd nie musiałby desperacko eksperymentować z przedłużaniem wieku emerytalnego ani ciąć do żywej kości wydatków na ważne cele społeczne. Należy zdać sobie jednak sprawę z tego, że nawet całkowita likwidacja drugiego filara nie usunie głównej skazy pierwszego, publicznego filara obecnego systemu. Pierwszy filar – tak samo jak drugi – ma w założeniu indywidualizować wysokość emerytury i warunki jej przyznawania. Co więcej, w obu filarach sama wypłata świadczenia emerytalnego (i jego wysokość) ma zależeć od sumy indywidualnych, obowiązkowych wpłat składek dokonanych przez emerytkę/emeryta – lub w jej/jego imieniu – w czasach jej/jego aktywności zarobkowej. Sumę dokonanych przez nią/niego wpłat „na ZUS” określa się mianem „zgromadzonego kapitału”. Ów zgromadzony kapitał ma być w istocie podstawą późniejszych świadczeń otrzymywanych „z ZUS”. Uzasadnieniem wypłacanej komuś emerytury jest więc jego „indywidualny kapitał”. Filozofia systemu jest bardzo prosta. Czyż nie jest słuszne i sprawiedliwe, że kto dzielnie „gromadził swój kapitał” (niczym mrówka z bajki La Fontaine’a pracowicie chomikująca ziarenka), ten w zimie swego żywota będzie syty i obuty siedział w ciepełku własnego lokum? Kto zaś nie uciułał sobie owego „kapitału”, niech lepiej od razu się powiesi. BRUTALNA PRAWDA Pozostawmy na boku sentymentalizowanie. Obecny system nie podoba mi się nie tylko dlatego, że implikuje wyrzucenie poza nawias społeczeństwa ludzi, którzy nie mieli szczęścia znaleźć pracy pozwalającej na dokonywanie wpłat składek emerytalnych w sensownej wysokości. System nie odpowiada mi w pierwszym rzędzie dlatego, że jest oparty na szkodliwej iluzji. Wpłaty dokonywane przez przyszłych emerytów nie tworzą żadnego „indywidualnego kapitału”. Na kontach osób ubezpieczonych w ZUS są oczywiście jakieś zapisy księgowe. Ale nie istnieje żaden odpowiadający im „indywidualny kapitał”. ZUS nie ma nawet gotówki ani depozytów bankowych, które ilościowo odpowiadałyby „kapitałom” przyszłych (i obecnych) emerytów. Brutalna prawda jest taka, że sam ZUS ma pusty skarbiec i nielichy debet w bankach (także za sprawą istnienia OFE, co jakże słusznie – choć poniewczasie – podnosi prof. Rostowski). Bieżące wypłaty emerytur dokonywane przez ZUS są pokrywane w miarę potrzeb (tj. permanentnie) przez przelewy z Ministerstwa Finansów (i z pożyczek udzielanych ZUS przez usłużne banki). Gdzie u licha podziewają się bieżące składki mające wszak lądować „na indywidualnych kontach” w ZUS? Otóż sprawa jest dość prosta. Składki te nigdy tam fizycznie nie docierają. Są one natychmiast wypłacane jako świadczenia trafiające do obecnych emerytów. Dzieje się tak dlatego, że ci ostatni również nie mogą polegać na dochodach z „własnego kapitału zgromadzonego w ZUS”. Ich składki przeznaczane były bowiem na wypłaty świadczeń dla jeszcze wcześniejszych generacji emerytów. Itd., itp. – aż cofnęlibyśmy się do 1945 r. W Polsce nie było wtedy żadnego „kapitału”, z którego można było wypłacać emerytury i inne świadczenia społeczne. Były zgliszcza. Ale byli ludzie: z jednej strony, zdolni do pracy i osiągania jakichś dochodów i płacenia obowiązkowych składek lub podatków, z drugiej – niezdolni do pracy, ale zasługujący na to, by nie umrzeć z głodu. System, w którym aktualnie osiągający dochody fundują – za pośrednictwem państwa – utrzymanie ludziom starszym, był jedynym wówczas cywilizowanym rozwiązaniem. I takim pozostaje do dziś. Bieżące składki któregokolwiek pokolenia mogą (przynajmniej w teorii) fundować jakiś rzeczywisty kapitał tylko wtedy, gdy przewyższają wypłaty bieżących emerytur. Sytuacja taka zaistniałaby, gdyby składek nie uszczuplano wypłatami bieżących emerytur, tzn. gdyby postanowiono pozbawić obecnych emerytów jakichkolwiek świadczeń. Na tak radykalną „reformę” – zerwanie fundamentalnego (choć niepisanego) kontraktu między pokoleniami – jeszcze się jednak nie poważono… LITOŚCIWY MINISTER Przy okazji warto sobie uświadomić, że wprowadzenie drugiego filara systemu ubezpieczeniowego częściowo realizuje zamysł zerwania świętego kontraktu międzypokoleniowego. Indywidualne składki trafiające (zresztą po gruntownym oskubaniu przez prywatne towarzystwa zarządzające) na indywidualne konta w OFE pomniejszają
Tagi:
Leon Podkaminer