Bicie po twarzy (opowiadanie sekundanta)

Bicie po twarzy (opowiadanie sekundanta)

Karaś umiał bić. Miał to, co najprościej nazwać talentem. Urodził się do boksu Wychwytywanie niuansów rzeczywistości, trafna diagnoza zjawisk, przede wszystkim zaś bezbłędne portretowanie ludzi – to w sporym uproszczeniu cechy charakterystyczne twórczości Józefa Hena, w której zresztą opowiadania – tłumaczone na wiele języków, również ekranizowane – zajmują miejsce szczególne. Te zebrane w tomie „Szóste, najmłodsze i inne opowiadania” powstawały w ciągu ponad pół wieku. Najstarsze pochodzi z 1948 r., najnowsze, tytułowe, powstało w roku ubiegłym. „Bicie po twarzy”, które prezentujemy, znalazło się w holenderskiej antologii razem z opowiadaniami m.in. Babla, Singera, Márqueza, Cortázara i Pirandella. Józef Hen, Szóste, najmłodsze i inne opowiadania, W.A.B., Warszawa 2012 Przyznaję się – trochę mi palce latały, kiedym mu zawiązywał rękawice. Przeżywałem to już tyle razy, wszystkie te finałowe historie, a przecież za każdym razem zachowuję się jak panna na wydaniu. Może to i dobrze, może bez tego to by mi się już dawno cała ta zabawa znudziła i wolałbym kwiatki w ogródku podlewać niż uczyć dorosłych chłopów prać po mordzie. Teraz też tak było: ręce mi latały – jakże, mój pupilek w finale mistrzostw Europy w wadze lekkiej – nic rozsądnego z siebie wydobyć nie mogłem, mówiłem tylko: „Głowa do góry, Stefek. Głowa do góry. On jest twój. Zachowaj siły na końcówkę, to się ceni”. Stefan był spokojniejszy niż ja. – Bez nerw, panie Wicku. Zrobię tego turka na szaro. – No widzisz. On już, bracie, psychicznie leży. – Myśli pan, że się boi? – Może się trochę boi, ale to nie to. Dziecko mu umarło. Idź, przywitaj się. Stefan odwrócił się i wyszedł na środek ringu. Perroquet już na niego czekał. To był szczupły, śniady, czarnowłosy Francuz. Na powitanie uśmiechnął się blado do naszego Stefana. Czułem już nosem mistrzowski tytuł. Wiedziałem, że Francuz był szybki i dobry technik, ale to za mało na mojego chłopaka. Karaś umiał bić. Miał to, co najprościej nazwać talentem. Urodził się do boksu. Nieomylny lewy prosty, serie, pójście za ciosem – co kto lubi. A najważniejsze, że miał tę intuicję i refleks, bez których najsumienniejszy pięściarz jest tylko wyrobnikiem. Błyskotliwość Perroqueta nie na wiele tu się mogła zdać. Do tego ta paskudna tragedia rodzinna. Nie wątpiłem, że wybiła Francuza z konceptu. Sędzią był potężny, łysy Włoch. Włoszysko obmacał im ręce i coś tam, jak zwykle, nagadał. Stefan wrócił do swojego rogu. Zapytał: – Co pan mówił o jego dziecku? – Umarło. W nocy odbył się poród, nad ranem umarło. – To pech. – Paskudna historia. Depesza przyszła w południe. Facet na pewno nerwowo wykończony. Stefan przebierał nogami w pudełku z kalafonią. – Żona żyje? – spytał. – Żyje. Ale stan nie najlepszy. – W takim dniu! – Tak. Chciał dwa zające ustrzelić: medal i dziecko. Uważaj, ring wolny. Idź na całego. Zabrzmiał gong i nasz chłopak odwrócił się gwałtownie. Dwoma susami znalazł się na środku ringu. Przez chwilę jego szerokie plecy kołysały się z boku na bok i nagle dwie suche lewe, jedna po drugiej, znalazły się na szczęce Francuza. Francuz odskoczył, próbował odpowiedzieć serią, ale Karaś złapał wszystko na rękawice i zaraz sam przeszedł do ataku. Francuz cofał się. Karaś szedł za nim. Tamten ustępował, kłując tylko lewą, długą, chudą i jakby łamliwą. Nie, to nie było na mojego Stefana. Lewa Karasia runęła na szczękę Perroqueta, w ostatniej chwili natrafiła na blok rękawic, powędrowała niżej, na żołądek, znów garda Francuza, trzeci cios wreszcie siedział, i to mocno. Aż mnie w gardle ścis- nęło. Jak ten chłopiec boksuje! Artysta! Teraz powinien znów zaatakować lewą i pójść za ciosem. Kto wie, czy sędzia nie przerwie walki przed czasem… Lewa znowu siedziała. Teraz tylko poprawić. W tej chwili dostrzegłem oczy Francuza: duże, przerażone źrenice człowieka, którego biją. Nic z nieodzownego skupienia, nic z zaciekłości – tylko przerażenie. I chyba jeszcze krzywda. A może mi się tylko zdawało. O jakiej krzywdzie może być mowa, kiedy się jest bokserem? Wiadomo przecież z góry: albo ty skórę łoisz, albo tobie łoją. Na to się jest przygotowanym. Cios, na który czekałem, nie nastąpił.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 27/2012

Kategorie: Książki
Tagi: Józef Hen