Głośny apokryf „Według Judasza” przyniósł Henrykowi Panasowi sławę, ale i przykrości, nie tylko ze strony środowisk kościelnych Dzieło mieszkającego w Olsztynie autora mógł do dziś kryć kurz zapomnienia, gdyby nie recenzja Jarosława Iwaszkiewicza. Prezes Związku Literatów Polskich, redaktor naczelny „Twórczości”, w 1973 r. napisał o dziele Panasa, że zwraca ono nasze oczy na tzw. teren, gdzie „dzieją się tak piękne sprawy literackie”. Po takiej reklamie wszyscy rzucili się na „Judasza”, który wywołał dyskusje, przynosząc pisarzowi popularność, nagrodę warszawskiej „Kultury” i przekłady na sześć języków, z japońskim włącznie. Niektórzy doszukiwali się w powieści wątków biograficznych. Rozstawanie z Bogiem „Według Judasza. Apokryf” – bo tak brzmi pełny tytuł utworu – nie wyszedł spod pióra Panasa przypadkiem. Dzieło jego życia powstawało niemal 40 lat. Kiedy je wydał, przekroczył już smugę cienia. Urodził się we Lwowie jeszcze pod zaborem austriackim (1912) jako najstarszy z trzech synów zamożnego rzeźnika, a do polskiej już szkoły powszechnej poszedł jako sześciolatek. Jego religijni rodzice stosowali surowe zasady wychowawcze, wśród których mieścił się obowiązek odmawiania modlitw porannej i wieczornej. Henryk buntował się, zwłaszcza gdy pacierze musiał odmawiać na głos w obecności służącej. Na dodatek wychowanie religijne w tamtych czasach było sprawą państwową. „Jeden z jego elementów stanowiło obowiązkowe nabożeństwo szkolne, połączone z egzortami, czyli naukami prowadzonym nie z ambony w kościele, tylko w szkole”, notował Panas we wspomnieniach. Po egzortach uczniowie rzymskokatoliccy, czyli prawie wszyscy, szli do pobliskiego kościoła św. Elżbiety, gdzie zimą od kamiennej posadzki ciągnął mróz, więc Henio i odważniejsi koledzy wychodzili, by przeczekać w cieplejszym miejscu. Nastolatkowi nudziło się także w barokowym kościele św. Marii Magdaleny, dokąd prowadzali go rodzice. To tam podczas długich nabożeństw zaczął rozstawać się z Bogiem. Najlepszy znawca Biblii Oprócz prozaicznych powodów, jak nuda, dochodziły przesłanki racjonalne. Panas od najmłodszych lat był rozmiłowany w historii, zwłaszcza starożytnej, więc dotarł i do Biblii. Wielokrotnie ją przeczytał, przeanalizował i niektóre fragmenty znał na pamięć. Gdy na religii katecheta przerywał wykład słowami: „Albowiem napisane jest w Piśmie Świętym…”, zwykle biblijne cytaty podrzucało mu dwóch uczniów. Jednym z nich był Henryk, który na głowę bił kolegę (ten później został księdzem). Tymczasem to on miał kłopoty na religii, bo nie chciało mu się wykuwać „na blachę” sztywnych formułek. Już wtedy przykładał do biblijnych historii miarkę racjonalizmu, podważając realność bytu Boga i boskość Jezusa. Z czasem jego wiedza na ten temat rozszerzyła się o lekturę spoza kościelnego kanonu. W tym o wypożyczone nieopatrznie przez matkę „Pamiętniki Pana Boga” Giovanniego Papiniego i „Żywot Jezusa” Ernesta Renana, francuskiego filozofa i badacza chrześcijaństwa. W tej drugiej rozprawie natknął się na wątpliwości dotyczące roli Judasza Iskarioty. Renan nie przeczył, że ten apostoł przyczynił się do pojmania Jezusa, jednak klątwy spadające na jego głowę uznał za niesprawiedliwe. Jeśli nawet żądza posiadania 30 srebrników pomieszała zmysły biednemu Judaszowi, to nie był on pozbawiony uczuć moralnych, skoro żałował błędu i się powiesił, jak zapisano w Nowym Testamencie. Pewnie to te słowa wywołały w nastoletnim Panasie potrzebę wgłębienia się w judaszowy temat. Już w gimnazjum zaczął pisać powieść o życiu Jezusa. Jednak z braku gruntownej wiedzy o kulturze epoki nie skończył „dzieła”, choć zachowały się jego fragmenty. Gimnazjalista, jeszcze jako wojujący ateista, podejmował też polemikę na tematy biblijne z jednym z profesorów. Z czasem stał się „tylko” agnostykiem uznającym, że wszelkie rozmowy niedowiarka z wierzącym są pozbawione sensu. Obaj mówią różnymi językami i nie są w stanie siebie pojąć. Nie ma dowodu na istnienie Boga, tak jak nie ma dowodu, że Boga nie ma, więc to kwestia wiary. Panas do końca życia pozostał niewierzący. Burżuazyjny agent lewicowym dysydentem A bywał w sytuacjach na tyle dramatycznych, że mógł liczyć tylko na ratunek Opatrzności. Po skończeniu filozofii „w zakresie historii” na Uniwersytecie Jana Kazimierza został nauczycielem gimnazjalnym i komendantem przysposobienia wojskowego. Wkrótce wybuchła wojna, więc zostawił w domu żonę i trzyletnią córkę, by w stopniu podporucznika walczyć w obronie Lwowa. Kiedy Armia Czerwona zajęła miasto, jak prawie wszyscy nauczyciele wrócił do pracy i po dłuższym ociąganiu się przyjął paszport obywatela ZSRR.