Upadła ostatnia dolnośląska fabryka porcelany
Historia dolnośląskiej porcelany zdaje się dobiegać końca. Dwie fabryki z długoletnią historią – ZPS Wałbrzych i ZPS Krzysztof, też w Wałbrzychu – już nie istnieją, a ta trzecia – ZPS Karolina w Jaworzynie Śląskiej – właśnie odchodzi w przeszłość. Istniały jeszcze inne zakłady, choćby Fabryka Porcelany Książ z drugiej połowy XX w. (nie dotrwała do naszych czasów) czy działająca sto lat wcześniej, niestety niezbyt długo, za to osiągająca najwyższe w świecie standardy, fabryka Ohmego. Ta ostatnia na początku XX w. za miniaturowe figurki i inne kruche cuda zdobywała nagrody na prestiżowych wystawach. Nie uchroniło jej to jednak przed skutkami któregoś tam kryzysu. Ale wyroby z jej znakiem wciąż są przedmiotem pożądania kolekcjonerów. Tymczasem „porcelany”, które dotrwały do XXI w., po kolei zaczęły ginąć.
Złote góry
Gdy pojawiały się trudności, ratunku szukano u inwestora strategicznego. I znajdował się – bogaty, zaradny, oblatany w świecie wielkich interesów. Czego to wtedy nie obiecywano załogom! – Złote góry – podsumowuje krótko związkowiec z Karoliny Ireneusz Besser. Do koncernu HM Investments, który w tym przypadku miał być owym dobrodziejem, należała słynna firma Gerlach, co szczególnie imponowało jaworzyńskim ceramikom. Czy w takim towarzystwie mogłoby się nie udać? – Złote góry – powtarza z sarkazmem związkowiec. Podobną radość z mariażu przeżywano swego czasu w Krzysztofie i w Porcelanie Wałbrzych. O upadku pierwszej i wcześniej o nadziejach drugiej pisaliśmy w PRZEGLĄDZIE.
Zły czas nadszedł i dla Karoliny. Jest w stanie upadłości. Syndyka Ronalda Kazimierza Olszewskiego trudno nakłonić do rozmowy. Stwierdza, że postępuje zgodnie z przepisami i ściśle wszystkich przestrzega, więc nie ma o czym mówić. Lokalne media cytowały jego wypowiedzi, ale wyjaśnił mi, że były to przecieki z jakichś rozmów, bo on wywiadów nie udzielał. Próbowałam pociągnąć syndyka za język. Czy Karolina mogłaby być w korzystniejszej sytuacji? Mogłaby, gdyby nie dopuszczono do upadłości. Dałoby się wtedy uruchomić produkcję w części zakładu. A tak trzeba działać ściśle według przepisów, czyli w pierwszej kolejności dążyć do sprzedaży całości.
Nawet sklep zakładowy zakończył działalność, choć w magazynie zostało jeszcze sporo wyrobów, a klientów do końca nie brakowało. Kiedy tylko rozeszła się wieść o wyprzedaży, zjawiły się tłumy, a sklepowe komputery zawieszały się od liczby zamówień. W ostatnich dniach przed zamknięciem zrobiło się spokojniej. Można było swobodnie przejść między półkami i spojrzeć po raz ostatni na wyroby. Część miała wielkanocne zdobienia, inne – specjalnie dla dzieci – cieszyły oko radosnymi scenkami. Wypatrzyłam też egzemplarze z gałązkami lawendy, elementem niezmiennie modnym wśród miłośników różnych stylów.