Prof. Juliusz Gardawski, Szkoła Główna Handlowa Podstawowe decyzje, które zapoczątkowały proces przekształceń instytucjonalnych w Polsce, nastąpiły w początkach lat 90. Ten proces się toczy, ale od dawna jest kontestowany przez grupę osób stanowiącą obecną elitę rządzącą, przede wszystkim przez braci Kaczyńskich. Jak sądzę, uważają oni, że najważniejsi są ludzie, którzy mają przekształcać układ instytucjonalny – czyli hierarchia przeciw instytucjom: hierarchiczne zarządzanie, decyzje wykonywane przez ludzi oddanych, którym można ufać. Oczywiście, przekształcenia instytucji są żmudne, denerwujące, idą opornie, wywołują znużenie powolnym przebiegiem. Nowa ekipa nabrała przekonania, że przeszkadza w tym zgniły układ. To nie była koncepcja Jarosława Kaczyńskiego. Pomysły, że pod zewnętrzną pokrywą rzeczywistości kryją się układy powodujące, iż ten świat nie jest piękny, są znane od lat. Do tego doszło przeświadczenie, iż krajem wstrząsają potężne afery, choć w rzeczywistości Polska wcale nie jest krajem szczególnie aferalnym. Gdy więc wyborcy zaakceptowali ofertę PiS, przyszedł czas na realizację zamierzeń. Natychmiast jednak pojawiły się przeszkody. Okazało się, że instytucji istniejących w gospodarce nie można bezkarnie zmieniać, z czego bracia Kaczyńscy szybko zdali sobie sprawę. Nastąpił zatem odwrót od idei „solidarnej Polski”. Zwróćmy uwagę, jaki bój się odbył o panią Zytę Gilowską, będącą przecież liberałem gospodarczym, która w dodatku, przy rygorystycznym stosowaniu kryteriów lustracyjnych, powinna być wyeliminowana z rządu. Następcą prezesa NBP ma zaś zostać prof. Urszula Grzelońska, osoba o wielkiej wiedzy, która myśli dokładnie – całkowicie dokładnie – w tych samych kategoriach co Leszek Balcerowicz. Liderzy PiS wiedzą, że przy gospodarce i finansach nie bardzo da się majsterkować, a wiele pomysłów jest niemożliwych do zrealizowania. Wystarczy wymienić tu choćby obietnice obniżania podatków czy zwiększenia popytu wewnętrznego poprzez poluzowanie inflacji. Bracia Kaczyńscy, którzy „nie czują” gospodarki, nie podejmą takiego ryzyka. Podatki trzeba więc utrzymywać, bo budżet musi przecież skądś brać pieniądze i nie można sobie pozwolić na dalsze zwiększanie rozpiętości majątkowych. W dodatku okazało się, że trudno kierować instytucjami państwa tylko za pomocą kilkudziesięciu osób z wąskiego kręgu zaufanych, potrzebni są specjaliści, a z tym jest coraz gorzej, jeśli ludzi kompetentnych chce się dobierać tylko z grona naszych. Kompetentni, ale nie nasi, są przecież „łże-kompetentni”, zarażeni układem, mogą swe kompetencje wykorzystać przeciw nam. Lepsi są więc mniej kompetentni, lecz nasi. Wiara w to, że można rządzić hierarchicznie i naprawiać źle działające instytucje poprzez zastępowanie ludzi „złych” takimi, którzy spełniają odpowiednie kryteria moralne, jest skrajnie naiwna. No i mamy efekty. Chęci są może dobre, ale narzędzia okazały się mało sprawne. Drażnią i smucą mnie słowa o „łże-elitach” i „wykształciuchach”, szkoda kraju na takie przytyki. Uważam jednak, że bracia Kaczyńscy są ludźmi z misją, ale ich misja zderzyła się z ograniczeniami gospodarczymi, ze strukturami społecznymi, z aparatem administracyjnym. Reakcją na to jest podważanie autorytetu instytucji publicznych, czego nie robił nawet Leszek Miller uważany dziś za bardzo cynicznego polityka. Teraz zaś słyszymy na przykład: „Wyrok był niesłuszny, ale zobaczmy, kim jest ojciec pani sędzi”. Rząd mówi o swoich sukcesach. Może w społeczeństwie istnieje przyzwolenie na używanie argumentów całkowicie niemerytorycznych, na „piękne kłamanie”? I dlatego słyszymy np., że drogi rząd to w istocie rząd bardzo tani, bo znacznie bardziej kompetentny i skuteczniej walczący o publiczne pieniądze; że już sprywatyzowano wszystko, co było warto sprywatyzować, a budżet jest zrównoważony, więc nie trzeba dalej prywatyzować. W rządowej, czyli publicznej, prasie i telewizji nie dowiemy się wiele o aferach z udziałem ludzi PiS, wiadomo, jak dla szefów „Rzeczpospolitej” skończyło się nagłaśnianie sprawy szefa PZU, Jaromira Netzela. A gdy panuje się nad mediami, to społeczeństwu można wszystko powiedzieć. Zwolennicy braci Kaczyńskich uważają, że są oni ubodzy i uczciwi, więc „nasi” – a naszym się wiele wybacza. Owszem, oni są gotowi używać środków wątpliwych moralnie – ale w imię misji. A polskie społeczeństwo nie jest nadmiernie rygorystyczne moralnie wobec swoich. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Prof. Juliusz Gardawski