Kalkulacja

Kuchnia polska Kocham cudowny dialog z „Babci i wnuczka” Gałczyńskiego, kiedy to do pokoju, w którym Wachmistrz gra w karty, wchodzi egzaltowana Dama, mówiąc od progu: „Sztuka upada…”, na co Wachmistrz, nie odrywając się od gry, odpowiada: „Czy pani nie poszłaby do domu?”. Nie wiadomo, czy sztuka upada, dla jednych upada, dla drugich właśnie się rodzi jakaś inna, dotąd nie zaliczana do sztuki – na przykład rap, w którego zwłaszcza zagranicznych, francuskich i amerykańskich tekstach czytam tyle prawdy i słyszę tyle namiętności, ile nie znajduję dzisiaj w uznawanej powszechnie poezji. A więc lepiej naprawdę iść z tym do domu. Problemem natomiast jest upadanie instytucji sztuki, jej – jak to się teraz mówi – infrastruktury. Napisano już setki stron dotyczących upadania nie tyle sztuki samej, ile kultury powszechnej, bez której sztuka nie ma sensu. A więc o upadających bibliotekach, wypożyczalniach książek, świetlicach wiejskich, miejskich i małomiasteczkowych. Niedawno ukazała się książka poety Śliwonika „Portrety z bufetem w tle”, stanowiąca nad wyraz wnikliwy opis przyjmowania alkoholu przez poetów z tak zwanego pokolenia „Współczesności”. Autor sugeruje, że czynność ta była wyrazem buntu przeciwko ówczesnej rzeczywistości politycznej, ale do napicia się, jak wiadomo, każdy pretekst jest dobry. Lecz nawet z tej książki wynika, że początkujący wówczas poeci „Współczesności” znajdywali się co i rusz – w pijanym widzie, rzecz jasna – a to na jakimś wieczorze autorskim, a to na jakimś festiwalu poetyckim, a to wręcz w jakieś świetlicy, gdzie ktoś ich przecież zapraszał, dowoził i gdzie przychodzili jacyś ludzie, aby ich posłuchać i obejrzeć. Dzisiaj są to już tylko legendy. Co gorsza, jednak upadają i giną miejsca, które w jakiś sposób wpływały nie tylko na odbiór sztuki, ale wręcz na samą twórczość. Wiele legend na przykład – przypominanych ostatnio m.in. z okazji rocznicy śmierci Andrzeja Munka – dotyczy łódzkiej szkoły filmowej, a w niej słynnych schodów, które wysiadywali wówczas wszyscy, z Munkiem, Polańskim i innymi studentami tej uczelni. Ale dlaczego właściwie szkoła ta była w Łodzi i przyszli mistrzowie kina wysiadywali te właśnie schody? Dlatego, oczywiście, że w Łodzi była największa wówczas wytwórnia filmowa, a więc szkoła i jej schody miały sens jako miejsce filmowej inicjacji. Dziś wprawdzie szkoła jest nadal, ale nie ma wytwórni i wątpię, aby także na tych schodach można było coś wysiedzieć. W Warszawie istniało kino Iluzjon, kierowane przez Filmotekę Narodową, gdzie ci, którzy kochali kino, choć niekoniecznie chcieli być reżyserami, mogli obejrzeć wszystko, co w kinie światowym było odkrywcze, twórcze, czasami genialne. Ale nie ma już kina Iluzjon jako miejsca kultury filmowej. Jeszcze parę lat temu obok tego kina i filmoteki działała w Warszawie Akademia Filmowa, wspaniała instytucja społeczna, gdzie młodzi ludzie słuchali regularnie wykładów z historii sztuki filmowej i oglądali znakomite filmy, po prostu po to, aby je lepiej rozumieć. Nie ma już Akademii Filmowej, bo rzekomo się nie kalkuluje, podobnie jak Iluzjon, Filmoteka, wytwórnia filmowa, a także wiele podobnych miejsc nie tylko w Warszawie, lecz w całej Polsce. Dochodzą mnie słuchy, że niedługo ma nie być także warszawskiego Klubu Księgarza na Rynku Starego Miasta. Ten Klub Księgarza przez ostatnich prawie 20 lat był – i jest nadal – jednym z nielicznych miejsc w naszym kraju, gdzie na serio mówi się o książkach. Każdy szanujący się autor i każdy szanujący się wydawca chce mieć premierę swojej nowej książki w Klubie Księgarza, bo wiadomo, że tu przyjdzie publiczność, która książkami interesuje się naprawdę, że tu będzie miał dyskusję z prawdziwego zdarzenia, że nawet jeśli książka nie sprzeda się później tak, jak by się chciało, to dzięki Klubowi Księgarza i jego niestrudzonemu animatorowi Janowi Rodzeniowi trafi do tych, którzy przeczytają ją naprawdę. Ale Klub Księgarza też się podobno nie kalkuluje. Dokładniej zaś nie kalkuluje się Dom Książki, który płacił za klub komorne i pensje jego nielicznym pracownikom. Nie mogę pojąć, dlaczego nie kalkuluje się Dom Książki, największa przez lata hurtownia w handlu księgarskim, która, jak rozumiem, ma być sprywatyzowana. Jest już od dawna niezgłębioną dla mnie zagadką, dlaczego instytucje społeczne lub państwowe nie kalkulują się okropnie, ale tylko do momentu, kiedy za psi grosz sprzedane zostaną jakimś prywatnym firmom

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Felietony