Kampania po amerykańsku

Kampania po amerykańsku

Inwektywy, insynuacje i duże pieniądze – w taki sposób Ameryka walczyła o kształt 112. w swojej historii Kongresu Ameryka wybrała. W głosowaniu, które jak zwykle odbyło się we wtorek po pierwszym poniedziałku listopada, Amerykanie wybrali 435 reprezentantów, 34 senatorów oraz 36 gubernatorów. Jednocześnie wybrano władze niższych szczebli. Analitycy podkreślają, że tegoroczna kampania wyborcza była wyjątkowo zacięta, a konkurenci szczególnie często, nawet jak na lokalne standardy, używali przeciwko sobie środków z arsenału czarnej propagandy. Obrzucanie przeciwnika błotem kosztuje. Nigdy jednak w historii Ameryki nie przeznaczono na to tak wielkich pieniędzy. Nigdy też darczyńcy nie byli tak anonimowi. Kto prowadzi kampanię wyborczą? W USA, inaczej niż w Polsce, główny ciężar prowadzenia kampanii wyborczej spoczywa na kandydacie i jego sztabie. To on planuje spotkania z wyborcami, akcje mejlingowe (wysyłanie do potencjalnych wyborców listów o sprawach, które adresata naprawdę dotyczą), koordynuje ogłoszenia i akcje telefonowania w dniu wyborów, aby zachęcić zarejestrowanych wyborców do głosowania, a nade wszystko przygotowuje reklamy telewizyjne i radiowe i dba o ich emisję. Kandydaci mają jeszcze jedno ważne zajęcie, któremu poświęcają mnóstwo uwagi: zbieranie pieniędzy. Dużych pieniędzy. Sponsorami są zwykli obywatele, a także organizacje reprezentujące wszystkie możliwe grupy etniczne, zawodowe, religijne i biznesowe walczące o najróżniejsze sprawy. Oprócz sponsorowania również one zajmują się, jak kandydaci, zbieraniem pieniędzy. I wydawaniem ich na wspieranie polityków, których poglądy są im najbliższe. Kampanię prowadzą także republikańskie i demokratyczne organizacje na poziomie federalnym. Największą zmianą jakościową i ilościową w tegorocznych wyborach jest to, że na mocy decyzji Sądu Najwyższego pozwolono firmom na nielimitowane finansowanie organizacji społecznych zwanych, od numeru paragrafu w amerykańskiej ordynacji podatkowej, organizacjami 501 (c)4. Są to stowarzyszenia zajmujące się działalnością dobroczynną lub edukacyjną, mogące angażować się w kampanie wyborcze i lobbing, ale pod warunkiem że nie jest to główny cel ich istnienia. Darczyńcy tych organizacji, w odróżnieniu od sponsorów kampanii wyborczych, pozostają anonimowi i mogą im przekazać dowolną sumę pieniędzy. Stowarzyszenie takie, jeśli chce się zaangażować w kampanię wyborczą, nie musi przekazywać pieniędzy bezpośrednio politykom. Samo może np. wykupić czas antenowy i emitować reklamy, które najczęściej służą do atakowania jakiegoś polityka lub proponowanych rozwiązań. Prawdopodobnie największą tego typu organizacją jest American Crossroads, którą kierują ludzie blisko związani z byłym prezydentem George’em Bushem, m.in. Karl Rove (były zastępca szefa sztabu Białego Domu, republikański naczelny specjalista od chwytów poniżej pasa w kampaniach wyborczych). Obiecała ona, że wyda 50 mln dol. na wspieranie republikańskich kandydatów do Kongresu. Ma z czego. Jak udało się ustalić niezależnym obserwatorom amerykańskiej sceny politycznej, prawie wszyscy sponsorzy American Crossroads to miliarderzy lub korporacje. Rekordzista przekazał jej 7 mln dol. Zaangażowanie organizacji 501 (c)4 po stronie republikańskiej połączone z finansowaniem ich przez korporacje powoduje, że dla Demokratów stały się one poważnym problemem. Tym bardziej że dzięki nim Republikanie mają środki do atakowania Demokratów na całym froncie, nawet tam, gdzie nie mają szans wygrać. Na tydzień przed wyborami tego typu republikańskie organizacje wydały na kampanię wyborczą 166 mln dol., podczas gdy grupy demokratyczne tylko 71 mln dol. Zmusiło to kierownictwo Partii Demokratycznej do skoncentrowania funduszy na najbardziej zagrożonych odcinkach, a co za tym idzie do oddania niektórych okręgów wyborczych bez walki. Ile i na co wydano w tym roku? Z punktu widzenia amerykańskich polityków kampanie wyborcze w Polsce kosztują tyle co nic. Chociaż Amerykanie sami jeszcze nie wiedzą, ile przyjdzie im zapłacić za tegoroczne wybory, to wiadomo, że kwota będzie olbrzymia. Aktualny rekord wydatków na kampanię wyborczą jednego dnia wynosi prawie 40 mln dol. Licznik kosztów wciąż bije, doliczając ok. 7 tys. dol. w każdej minucie (można go obejrzeć w internecie na stronie www.opensecrets.org). Pozostało tylko pytanie, czy całość kosztów walki wyborczej przekroczy 4 mld dol., czy nie. Odpowiedź na nie będzie znana dopiero za jakiś czas, gdy wszystkie zaangażowane strony rozliczą się z urzędem skarbowym. Większość środków pochłaniają reklamy telewizyjne, z których dużą część stanowią tzw. negative ads, czyli ogłoszenia mające

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 44/2010

Kategorie: Świat
Tagi: Jan Misiuna