Rebelianci mordują i zjadają schwytanych w dżungli Pigmejów „Zakładnicy i jeńcy są zmuszani do zjadania własnych uszu, nosów, palców i innych części ciała. Zwłaszcza Pigmeje padają ofiarą tych niewyobrażalnych okropności”, oskarża Melchisedec Sikulu Paluku, katolicki biskup diecezji Beni-Butembo w Demokratycznej Republice Konga. „Przywódcy rebeliantów zjadają organy płciowe zabitych Pigmejów, wierząc, że zapewni im to moc. Mamy też doniesienia, że schwytani Pigmeje pod groźbą śmierci muszą zjadać ugotowane szczątki swych towarzyszy”, twierdzi Sudi Alimasi z prorządowego ugrupowania RCD-ML. Z Ituri, północno-wschodniej prowincji Demokratycznej Republiki Konga (dawny Zair), napływają mrożące krew w żyłach wieści. Buntownicy z noszących dumne nazwy organizacji Narodowy Front Wyzwolenia Konga (MLC) i Narodowe Zgromadzenie Kongijskie na rzecz Demokracji (RCD-N) nie tylko wznowili walkę z siłami prorządowymi, ale także masakrują rodzimych mieszkańców tropikalnej dżungli – Pigmejów. Od 17 grudnia 2002 r., kiedy liczni przeciwnicy w kongijskiej wojnie domowej podpisali wreszcie układ pokojowy, prawie 180 tys. mieszkańców Ituri musiało uciekać ze swych domów. Także 3 tys. Pigmejów po raz pierwszy w dziejach porzuciło dżunglę, aby uniknąć okrutnej śmierci. Sześcioosobowa misja ONZ wysłana w region Ituri wstępnie potwierdziła te oskarżenia. Według niektórych doniesień, kongijscy żołdacy biorą do niewoli Pigmejów, aby służyli im jako przewodnicy i myśliwi. Jeśli jednak więzień wróci bez zwierzyny, sam jest zabijany i ćwiartowany, zaś mięso trafia do kotła. Podobno skazanym na taki los krajowcom kanibale łamią nogi, aby nie uciekli, lecz jeszcze przez jakiś czas żyli, służąc dosłownie jako zapas świeżego mięsa. Niektórzy przywódcy rebeliantów wierzą, że spożywanie genitaliów zabitych Pigmejów odnawia siły witalne. Inni po prostu głoszą, że niewielkiego wzrostu istoty żyjące w dżungli to małpy, a nie ludzie, zatem można polować na nie bez skrupułów. W każdym razie ostatni paroksyzm przemocy w Ituri zagraża istnieniu Pigmejów, będących najstarszym ludem Afryki Środkowej. Program Pomocy Pigmejom, organizacja mająca siedzibę w mieście Beni, wezwała światowe stolice do działania: „Niedopuszczalne jest, że wspólnota międzynarodowa skupia się na ochronie zagrożonych zwierząt, jak okapi, nosorożce czy górskie goryle, nie zwraca zaś uwagi na los takich ludzi jak Pigmeje, którzy również znaleźli się w obliczu zagłady”, głosi oświadczenie. Mieszkańcy Demokratycznej Republiki Konga uważają się za „naród przeklęty”. To rozległe afrykańskie państwo (wielkości Europy Zachodniej), dawna kolonia belgijska, powinno osiągnąć pewien stopień dobrobytu – dysponuje przecież ogromnymi złożami surowców mineralnych: złota, srebra, diamentów, kobaltu, ropy naftowej i miedzi. A jednak w dawnym Zairze, zrujnowanym przez nieudolne rządy skorumpowanego autokraty Mobutu Sese Seko, panuje chaos i nędza. Prasa kenijska ostrzega, że w tym rozległym kraju islamscy terroryści mogą ukryć nawet rakietę z głowicą atomową, zaś przekupieni miejscowi urzędnicy i szefowie zbrojnych band niczego „nie dostrzegą”. W sierpniu 1998 r. wybuchła tam wojna domowa, która szybko przerodziła się w „pierwszą afrykańską wojnę światową”. Antyrządowych rebeliantów wsparła armia Rwandy zdominowana przez plemię Tutsi, która wtargnęła do Zairu pod pretekstem zniszczenia winnych masowych morderstw bojówkarzy z Interahamwe, milicji ludu Hutu. Do wojny włączyły się Uganda, Burundi, Zimbabwe, Namibia i Angola, przy czym wszystkie strony dążyły przede wszystkim do rabunkowej eksploatacji kopalni diamentów i innych bogactw naturalnych Konga. Państwa, które podjęły interwencję, uzbrajały miejscowe bandy swoich „sojuszników”, często zwykłych przestępców i rabusiów. Konflikt był niezwykle wyniszczający, w wyniku walk, chorób i głodu straciło życie 2-3,5 mln ludzi. Od II wojny światowej żadne inne państwo nie poniosło tak potwornych strat. W rezultacie 90% mieszkańców DRK musi przeżyć dzień za mniej niż równowartość jednego dolara, zaś 35 na 100 dzieci umiera przed ukończeniem piątego roku życia. Młody prezydent Joseph Kabila, syn zamordowanego w tajemniczych okolicznościach w styczniu 2001 r. prezydenta Laurenta Kabili, zdobywał środki na wojnę, sprzedając koncesje górnicze nie tylko firmom zachodnim, ale także Chinom i Korei Północnej. Porozumienie pokojowe zawarte w grudniu ub.r. w Pretorii w niewielkim stopniu poprawiło sytuację. Armie innych państw wycofały się,
Tagi:
Jan Piaseczny