Pojechał po złoty medal. Przywiezie nawet dwa, tyle że srebrny i brązowy. Mało kto chciałby być w jego skórze przed wyjazdem na igrzyska do Salt Lake City. Wcześniejszymi zwycięstwami wywindował oczekiwania społeczne. Zarówno dla fachowców, jak i kibiców był faworytem. A wobec naszej mizerii w sportach zimowych nie tylko faworytem, ale w istocie jedyną szansą na olimpijskie medale. Taka sytuacja to klasyczne postawienie człowieka pod ścianą. Jeśli wygra, będzie bohaterem. A co będzie, gdy wróci z niczym? Oczekiwania i nadzieje związane z Adamem Małyszem były tym większe, gdyż Polacy startujący w tych igrzyskach najczęściej kończą zawody na odległych miejscach. Nasz skoczek jeszcze raz potwierdził, że jest nie tylko wielkim sportowcem, ale przede wszystkim skromnym i mądrym człowiekiem. Małysz budzi zaufanie, gdy mówi, że najbardziej interesuje go dobry skok. Bo cóż to w istocie znaczy? W jego ustach jest to po prostu zapowiedź walki o zwycięstwo i medale. Sądzę, że jest to o niebo lepsze od tromtadracji tych, którzy ciągle zapowiadają sukcesy i ciągle wracają na tarczy. Nie jest typem hazardzisty, choć w przypadku tej dyscypliny trzeba przecież niesamowitej odwagi, by w ogóle stanąć na skoczni. I każdemu, kto wybrzydza na skoczków, radzę, by choć raz stanął na rozbiegu dużej skoczni i spojrzał w dół. O tych, którzy skaczą na nartach, mówimy często, że szybują jak ptaki. Tyle że ptaki mają skrzydła, a skoczek tylko siebie, własne umiejętności i odwagę. A bez niej nie sposób uprawiać tego ryzykownego i najeżonego niebezpieczeństwami sportu. Chyląc czoło przed Małyszem, który dla mnie i moich rodaków jest bohaterem olimpiady, pamiętajmy, że dla całego sportowego świata herosem tych igrzysk będzie Simon Ammann. Świetny skoczek, który w Salt Lake City oddał najlepsze skoki w życiu. Kiedyś taki wielki dzień miał nasz Wojciech Fortuna. Małysz był świetny, ale młody Szwajcar był jeszcze lepszy. I choć nie zagrano Mazurka Dąbrowskiego, to aż dwa razy zaświeciło nam na igrzyskach słońce. A szczęśliwa buzia Małysza mówi sama za siebie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański