Kara za komunę

KUCHNIA POLSKA Niedawno podczas telewizyjnego “Forum” zgromadzeni w studiu politycy różnych partii zgodzili się – acz niechętnie – ze zdaniem p. Marka Pola, że parlament nasz zajmuje się najrozmaitszymi sprawami, poza tymi, które interesują społeczeństwo. A więc wszystkim poza naszą sytuacją gospodarczą i jej konsekwencjami dla ludności. Na przykład tym, dlaczego właściwie spada nasz wzrost gospodarczy, rośnie bezrobocie i kto nas tak urządził? Nie mniej od parlamentarzystów grzeszą tym samym media. Teraz na przykład prześcigają się w spekulacjach dotyczących trzech panów – których raz nazywa się “zbiegami” i ambicjonerami, raz znów nowym słowem w naszej polityce – tymczasem w zgiełku tych sezonowych sensacji cichnąć zaczyna sprawa naprawdę złowróżbna, jaką jest uchwalenie przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej. Odnoszę wrażenie, że na skutek wrzawy medialnej większość społeczeństwa po prostu nie zdaje sobie sprawy, w co wdepnęliśmy i jak głęboko. “Gazeta Wyborcza” (16.01.br.) swoje omówienie tej ustawy zatytułowała radośnie i jak zwykle dowcipnie “Polska do zwrotu”. Zwrotu do tyłu należałoby dodać. Wymienia też zbrodnicze dokumenty, na mocy których dokonała się nacjonalizacja, wśród których ze zdziwieniem znalazłem także dekret o utworzeniu przedsiębiorstwa państwowego Film Polski oraz ustawy o upamiętnieniu męczeństwa Narodu Polskiego i innych narodów w Oświęcimiu i na Majdanku. Istotą tej ustawy jest zwrot 170 tysiącom osób – albo, jak oblicza “Gazeta”, dwóm-trzem milionom – ogromnej części narodowego majątku, czego koszt poniesie pozostałych trzydzieści kilka milionów, które i tak nie mają się najlepiej. Sam znajduję się w liczbie tych 170 tysięcy, czy też dwóch-trzech milionów, ale dziękuję, nie skorzystam. Ktoś obliczył, że jeśli państwo miałoby wypłacić wynikające z tej ustawy zobowiązania finansowe, to pochłoną one wszystkie przewidywane jeszcze wpływy z prywatyzacji. A przecież także prywatyzacja polegająca na wyprzedaży banków i co ważniejszych instytucji życia społecznego, jak PZU na przykład, czy Koleje Państwowe, w prywatne, głównie zagraniczne ręce, oznacza wyzbywanie się przez państwo kolejnych instrumentów, dzięki którym mogłoby ono mieć jeszcze jakikolwiek wpływ na życie i pomyślność swoich obywateli. Jesteśmy więc w potrzasku. Dotychczas tłumaczono nam, że prywatyzacja przynosi środki, które mogą ożywić naszą gospodarkę i zaspokoić pilne potrzeby socjalne. Teraz te środki pójdą na reprywatyzację. Logicznym finałem tej zabawy będzie moment, kiedy minister skarbu sprzeda na koniec jakiemuś kolekcjonerowi kolumnę Zygmunta i zgasi światło. Nad naszymi szansami rozwojowymi. Ustawa reprywatyzacyjna, przeforsowana przez AWS wraz z Unią Wolności (którą los słusznie ukarał za to owymi trzema panami, którzy ją teraz rozwalają), przyjęta została pod hasłem wymierzania sprawiedliwości dziejowej. Ma to być kara dla symbolicznej “komuny”, która znacjonalizowała przemysł i rozparcelowała obszarnicze majątki pomiędzy chłopów, w czym akurat miała rację, co nietrudno dowieść. Obecnie jednak tę karę zapłaci Bogu ducha winne społeczeństwo, oddając nieruchomości lub płacąc pieniądze trzeciemu już, średnio licząc, pokoleniu potomków byłych fabrykantów, obszarników i kamieniczników. W ten sposób, zdaniem autorów ustawy, odrodzi się polska “klasa historyczna”, prawdziwi właściciele naszego kraju, na miejsce awansowanej społecznie przez komunę hołoty. Otóż nie odrodzi się, nawet gdyby było to komukolwiek na cokolwiek potrzebne. Nie sposób bowiem wyobrazić sobie, żeby ktoś, kto ni stąd ni zowąd dostanie kamienicę po dziadku, plac po babce czy pałacyk lub dworek po stryju, nagle przemienił się w zapobiegliwego gospodarza, dalekowzrocznego inwestora czy sumiennego hreczkosieja. Ludzie ci przez kilkadziesiąt lat żyjący w całkowicie innych warunkach nie mają o tym pojęcia, a byli ziemianie, wychowani w blokach, nie odróżniają kukurydzy od łubinu i nic ich to nie obchodzi. Tym więc, co owa “klasa historyczna”, wskrzeszana przez AWS i UW, zrobi natychmiast, będzie spieniężenie odzyskanych dóbr. Komu? Ano przytomnym inwestorom i spekulantom pozbawionym wprawdzie tytułów i drzew genealogicznych, którzy jednak wiedzą, że kamienicę kupuje się po to, aby lokatorzy płacili najwyższe z możliwych czynszów, a drzewa, jeśli rosną jeszcze na resztówce, należy wyciąć i sprzedać na opał. Za przebłysk inteligencji wśród autorów ustawy uznać więc należy to, że reprywatyzacja nie objęła lasów państwowych, bo wówczas drzewa oglądalibyśmy już tylko w muzeum ziemi jako zabytek. Kara wymierzana społeczeństwu przez ustawę reprywatyzacyjną ciągnąć się więc będzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2001, 2001

Kategorie: Felietony