„Unia szczeka, ale nie gryzie” – tę głęboką myśl, której autorem jest Viktor Orbán, politycy PiS powtarzali przy każdej okazji, zwłaszcza kiedy obrażali i Unię, i jej urzędników. Dumni, że mogą. Ale teraz przychodzi zupełnie inny czas – Unia może ugryźć, bo właśnie Komisja Europejska przyjęła projekt budżetu UE na lata 2021-2027. Teoretycznie to dopiero początek procesu, bo przyjęcie projektu oznacza otwarcie wielomiesięcznych negocjacji, które najwcześniej za rok zostaną zamknięte szczytem budżetowym UE. Ale to tylko teoria, ponieważ wiele spraw już uzgodniono i nie są to dobre wiadomości dla PiS. Przede wszystkim w Komisji uzgodniono, że Unia będzie mogła zawieszać transfer funduszy z powodu niespełniania przez kraj członkowski wymogów praworządności. I to na drodze rozporządzenia, więc żeby je przyjąć, wystarczy głosowanie większościowe. Ani Polska, ani Polska z Węgrami, ani Polska z Grupą Wyszehradzką (teoretycznie oczywiście) nie będą mogły takiej decyzji zablokować. W tej sprawie Unia wahań nie ma. „Tylko praworządne państwo jest w stanie gospodarować funduszami z UE z korzyścią dla obywateli” – to słowa ambasadora Niemiec w Warszawie Rolfa Nikela. I chyba nikt nie wątpi, że powtarza on to, co się myśli w Berlinie, a także w innych stolicach Europy Zachodniej. Może ktoś zapytać: a co to znaczy brak praworządności? Kto ma to oceniać? Ha! Praktyka pokazuje, że… Frans Timmermans. On za te sprawy odpowiada w Komisji Europejskiej, z nim więc PiS będzie musiało się dogadywać i jego przekonywać. A przy okazji zjeść te wszystkie złośliwe uwagi, które pod jego adresem kierowało. Jak ten proces przebiega, dowiemy się 14 maja, kiedy Rada UE na swoim posiedzeniu powróci do tematu Polski. Na razie wszystko jest możliwe, bo co prawda wiceminister Szymański mówi, że jest optymistą, ale Timmermans odpowiada, że decyzje Warszawy są niewystarczające. Postępowanie dyscyplinujące wobec Polski może więc zostać zawieszone (gdy PiS się cofnie) albo Rada UE przystąpi do opracowania zaleceń praworządności, które prześle rządowi Morawieckiego. Młyny unijne mielą więc powoli, ale nieubłaganie. Inną sprawą, praktycznie przesądzoną, jest decyzja o przekierowaniu środków unijnych z Europy Środkowej na południe, do państw zmagających się z kryzysem bezrobocia i napływem uchodźców. Ucierpieć ma zwłaszcza fundusz spójności, który ma być ograniczony o mniej więcej 10%. Mniejszych pieniędzy mogą też się spodziewać polscy rolnicy. I jeszcze jedna rzecz, drobna, ale dla rządu PiS na pewno bolesna. Otóż projekt budżetu przewiduje wyłączenie pieniędzy na organizacje pozarządowe (zajmujące się m.in. prawami obywatelskimi) spod kontroli rządów narodowych. Te pieniądze przydzielane byłyby bezpośrednio z Brukseli. W ten sposób krajowe organizacje pozarządowe chronione byłyby przed samowolą urzędników partyjnych. Owszem, są to dopiero wstępne założenia, ale można je będzie co najwyżej lekko zmodyfikować, bo na pewno nie anulować. Można więc powiedzieć, że polski rząd i polska dyplomacja w Brukseli poniosły klęskę. Przegrały wszystko. Otwiera nam się zatem kolejny rozdział w historii Unii. I już na wstępie widzimy, że nie jest ona tak bezwolna i bezradna, jak przedstawia ją rządowa propaganda. I w zderzeniu z rządem PiS może więcej. Więc kto tu szczeka, a kto gryzie? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint