Kariera na trzy karpie morskie

Kariera na trzy karpie morskie

Roman Antoszewski jest biologiem, specjalistą w zakresie fizjologii roślin, a poza tym autorem fantastycznych nowelek i miłośnikiem wszelakich dziwności. Wykładał na przeróżnych uniwersytetach od USA po Szwecję i Holandię, od Trynidadu po Singapur. Teraz jest ozdobą Nowej Zelandii. O jego dorobku ściśle naukowym nie potrafię powiedzieć nic poza tym, że jest znaczny, bo obejmuje przeszło sto publikacji. Ale najwyraźniej pejzaż nowozelandzki sprzyja zainteresowaniom bardziej humanistycznym profesora, bo napisał i wydał w kraju powieść “Kariera na trzy karpie morskie”. W oceanie otaczającym Nową Zelandię karpia nie uświadczysz, po prawdzie i w Bałtyku ich niewiele, toteż rzecz dotyczy Polski z jednym, niewielkim załącznikiem amerykańskim. Zresztą profesor zajmuje się roślinami, a nie ptactwem, ma prawo nie wiedzieć. Podobno każdy ma do napisania jedną książkę, a mianowicie swoją biografię, toteż podejrzewam, że zasadniczy wątek książki jest właśnie autobiograficzny z niejakim przydatkiem marzeń czy raczej koszmarów sennych. Rzecz zaczyna się we wrześniu 1939 r., kiedy narrator jest studentem biologii w Krakowie. W czasie okupacji jest biologiem-amatorem, a utrzymuje się z wypasu kóz. Potem żeni się ze zgwałconą przez Rosjan dziewczyną, kończy studia, zalicza stypendialny pobyt w USA, po czym zostaje dyrektorem prowincjonalnego instytutu biologicznego i wciela w życie postępowe i słuszne idee Miczurina i Łysenki. Książka w zasadzie kończy się w okolicach polskiego Października i jest groteskowym studium upadku. Groteska jest absolutna, ale i upadek także całkowity, od zakłamania poczynając, na morderstwie z premedytacją skończywszy. Zresztą morderstwo jest całkowicie nieprawdopodobne. Autor nie podaje dokładnych dat, ale to wszystko może dotyczyć jedynie lat stalinowskich, w odniesieniu do późniejszego okresu sensu nie ma. Chociaż… Opisywane przez Antoszewskiego perypetie z pomnikiem mogłyby się wydarzyć także dzisiaj, tylko postać na pomniku byłaby odmienna. Narodowe nawyki, bywa, trwają bardzo długo. Otóż muszę się przyznać, że chociaż talent narratorski Antoszewskiego jest oczywisty, wszystko to razem niewiele mnie obchodzi. Czytałem niezliczoną ilość książek o niewiernych żonach i mężach, o kryzysach małżeńskich, a też i o Polsce Ludowej, i absurdach owego czasu. Wątek upadku moralnego jest o wiele bardziej frapujący, ale to nie w materii fabularnej tej grubej książki. Camus napisał to samo, ale nierównie zwięźlej. A tak w ogóle proza fabularna w tradycyjnym wydaniu po prostu wyzionęła ducha. Nie ma po co jej pisać. A tym bardziej czytać. W książce Antoszewskiego naprawdę interesujące są fragmenty odnoszące się do roślin, do ich przedziwnych tajemnic, do “fali akustycznej” itp. Szkoda, że tak nieliczne. A perypetie z żoną, kochankami, partią i rozmowy z sekretarzami różnej maści można było sobie spokojnie darować. Wiem, wiem, że wszystko to jest ironiczne, podobnie jak owe karpie morskie, i ta ironia bywa pomysłowa i zjadliwa, ale mnie także ironia się przejadła, chyba żeby miała na myśli czas teraźniejszy, ale i to raczej w wymiarze gazetowym. Bodaj i sam autor miał wątpliwości, bo dodał trzy alternatywne zakończenia rysujące głębię upadku bohatera i czczość całego jego życia. Ale to już nie mogło uratować całej książki – nieomal 700 stron! Zresztą, jeśli kto lubi prozę tego rodzaju, to znajdzie dla siebie książkę interesującą i dobrze napisaną. Ja wolałbym co innego. Komeraże erotyczne i urzędowe po prostu mnie nudzą. Czy nic nowego o człowieku zwyczajnie napisać się nie da? Ale skąd. Dopiero w naszych czasach docieramy do naprawdę wielkich zawiłości, do tajemnic genetycznych, do być może prawdziwej historii powstania człowieka, do uwarunkowań, o których niedawno jeszcze nam się nie śniło. Ale stereotypy sytuacyjne, czy to wzniosłe, czy to sarkastyczne poznaliśmy niemal do końca. Czasem ktoś wymyśli jeszcze nowy szczegół, inne rozwiązanie, ale to nie może zmienić generalnej oceny obecnego stanu rzeczy. Coś się bardzo odmienia. Niestety. Albo – na szczęście. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Publicystyka