Nadal żywe ryby pakowane są bez wody do plastikowych toreb, gdzie rozpoczyna się najgorszy etap ich przedśmiertnej udręki Mimo corocznych protestów i sprzeciwu przeważającej większości Polaków (86% według sondażu CBOS z tego roku) znęcanie się nad karpiami trwa. Niektóre większe sieci handlowe trochę ten proceder złagodziły przez zapewnianie nieszczęsnym rybom natlenionej wody i przeszkolenie sprzedawców w ich ogłuszaniu, a Auchan i niektóre markety Selgros zaprzestają sprzedaży żywych ryb. Ale w większości miejsc nadal wydaje się na życzenie zatwardziałych prostaków żywe ryby, które pakowane są bez wody do plastikowych toreb, co rozpoczyna najgorszy etap ich przedśmiertnej udręki. Według ekspertów Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) trzymanie karpi bez wody powyżej 10 minut powoduje ich duszenie się i wywołuje 50-krotne zwiększenie spoczynkowego poziomu kortyzolu, czyli hormonu stresu. Wprawdzie metabolizm karpi może czasowo się przełączać na warunki beztlenowe, przez co – na swoje nieszczęście – karpie przynoszone do domu są jeszcze żywe, ale wbrew propagandzie pseudonaukowców na usługach przemysłu karpiowego to wcale nie zmniejsza ich stresu. Udręka karpia nie kończy się po przyniesieniu do domu, bo przecież prostak nie po to kupił żywego karpia, żeby go zaraz zabić. Ładuje więc rybę do wiaderka, w którym nie może ona nawet się wyprostować, albo do wanny z chlorowaną wodą wodociągową, która drażni skórę i wkrótce staje się niedotleniona, więc zaczyna się kolejne podduszanie. Zabijanie w podniosłą wigilię urodzin Zbawiciela może zaś być zbawieniem tylko dla tych ryb, które trafią do sprawnych rzeźników, podczas gdy większość karpi jest nieudolnie zatłukiwana. Karpia bowiem niełatwo zabić, a nawet porządnie ogłuszyć, żeby się nie obudził pod nożem na blacie kuchennym. W odróżnieniu od ptaków i ssaków ryby mają jamę czaszkową dużo większą od mózgu, więc nawet celne uderzenie w sklepienie czaszki nie zawsze uszkodzi mózg. Wie o tym dobrze dr inż. Henryk Białowąs, zootechnik zatrudniony w Zakładzie Ichtiobiologii i Gospodarki Rybackiej PAN w Gołyszu, bo jest trzecim z pięciu współautorów wiarygodnej publikacji (B. Lambooij i in., „Aquacultural Engineering” 2007), która kończy się konkluzją, że mechaniczne ogłuszanie „nie daje pewności skutecznego ogłuszenia, ponieważ nie wszystkie karpie straciły przytomność i stały się niewrażliwe [na bodźce] po jego zastosowaniu”. A przecież ogłuszanie ryb w tym eksperymencie było dużo bardziej fachowe i precyzyjne niż wigilijne zmagania z karpiem, który nie chce przestać się ruszać. Mimo to dr Białowąs poszedł na współpracę z komercyjnym Towarzystwem Promocji Ryb, by stworzyć pseudonaukową zasłonę dymną dla sprzedaży żywych karpi. W drugorzędnym periodyku rybackim opublikował wyniki pomiarów, które dowodzą tylko tego, że stres jeszcze wzrasta po wyjęciu z wody i włożeniu do toreb i tak już silnie zestresowanych poprzednim traktowaniem karpi. Ale według autora poziom kortyzolu miał wzrastać trochę bardziej w torbach przylegających do ciała karpia niż w tych z ażurową plastikową izolacją między ciałem ryby a torebką. Jak przyznał sam autor, „różnice między wartościami badanych wskaźników… nie są duże”, a co ważniejsze, są nieistotne statystycznie i nie zostały potwierdzone po upływie ośmiu lat. Zresztą nawet gdyby zostały potwierdzone, i tak wysoce wątpliwe jest znaczenie tak małych różnic dla dobrostanu zwierząt. Ostatecznie zaś kompromituje całą tę „naukę” powtarzanie nieprawdy, że skórne oddychanie karpi może zastąpić oddychanie przez skrzela, podczas gdy od 40 lat wiadomo (m.in. z pracy przytaczanej, ale najwyraźniej nieprzeczytanej przez dr. Białowąsa), że skóra karpi pochłania cały tlen na własny metabolizm. Niestety, ta pseudonauka wystarcza kolejnym głównym lekarzom weterynarii do wydawania wytycznych, które „w przypadku braku możliwości uboju karpi przed sprzedażą” zalecają ich sprzedawanie w ożebrowanych lub perforowanych pojemnikach włożonych do niezawiązanej torby foliowej i tym samym legitymizują łamanie art. 6 ust. 2 Ustawy o ochronie zwierząt. „Brak możliwości” jest tu jawną niedorzecznością, bo karpie, tak jak inne ryby, mogą i powinny być uśmiercane prądem zaraz po połowie, a jeżeli sprzedawca oferuje jeszcze żywe ryby, musi ponosić ciężary organizacji tego procesu. Można i trzeba od niego wymagać przygotowania przynajmniej do względnie humanitarnego uśmiercenia ryb. Miejmy nadzieję, że po zdemaskowaniu „naukowych” podstaw wytycznych uda się przywołać głównego lekarza weterynarii do prawnego porządku. Prof. dr hab. Andrzej Elżanowski jest zoologiem