Katastrofa w obrazach

Katastrofa w obrazach

To, co najbardziej uwłacza ludziom, którzy zginęli podczas kataklizmu w Azji, to wiadomości, które zaczynają się tak: „Dobre wiadomości: nie zginął żaden Polak” Kilka dni po katastrofie w Azji Południowo-Wschodniej usłyszałam w radiu Tok FM mojego ulubionego prezentera, Jakuba Janiszewskiego. Mój ulubiony prezenter (ulubiony, bo inteligentny, wyważony, ale wyrazisty przy tym; to radio w ogóle ma niezłą ekipę prezenterów) wyznał, że właśnie się burzy z powodu zdjęć z katastrofy opublikowanych w „Przeglądzie”. Uważał, że naruszają granice jego wrażliwości i że nie uszanowano, publikując je, godności zwłok ludzkich. W zasadzie byłam skłonna zgodzić się a priori. Nie widziałam tego numeru, do którego się odwoływał. Ale cóż – nie zawsze podoba mi się oprawa plastyczna „Przeglądu”. Nie zapomnę okładki o Polce u ginekologa, która to Polka, wabiąc czytelnika do pisma, zwisała z domyślnego fotela ginekologicznego od góry rozebrana (do ginekologa?), szorując po mojej wrażliwości ciężkozbrojnym makijażem i rozchylonymi nogami w tle. Dałam więc sobie spokój. Tsunami w Lizbonie, czyli koniec wyobrażeń o rozumnej naturze Kiedy w XVIII w. Lizbona legła w gruzach – jak się dziś dowiadujemy, z powodu, który mógł być podobny do tego, który spowodował katastrofę w Azji, czyli „fali portowej”, tsunami – niektórzy oświeceniowi filozofowie, np. Wolter, byli zawiedzeni i rozczarowani. Natura powinna być rozumna, podobnie jak ludzie, jej rozumne dzieci, czemu więc szaleje jak po amfetaminie? Lecz cóż, taki był i jest nadal odwieczny problem dzieci monoteistycznej religii, które nie mają jak pogodzić rozumu i dobroci przypisywanych Bogu (lub Naturze – wielką literą, wersja dla libertynów i ateistów od XVIII w.) z tym, co odbierają jako zło. W każdym planie: osobistym, społecznym, historycznym. XVIII-wieczny deizm, który miał na to poradzić, zakładał, że Bóg jest tylko Stwórcą i z naszymi dalszymi losami nie ma nic wspólnego, odpowiedzialność za ludzki świat ponoszą wyłącznie ludzie. Lecz pojawiały się kolejne problemy. Czy jako Stwórca nie mógł bardziej przewidująco zaprogramować Natury? Do czego w ogóle jego rola się sprowadza? Dziś, po kilkuset latach zmian perspektywy w filozofii i nauce, które wskazywały na to, jak bardzo nieprzystające, jak „niekompatybilne” wobec siebie są znaczenia świata ludzkiego i istniejący poza tymi znaczeniami świat natury, trochę już o tym wiemy. Rzeczywistość natury jest w każdej epoce inaczej definiowana. Dziś to głównie środowisko naturalne, które trzeba ocalić przed działalnością ludzi i nadal niewyczerpane źródło eksploatacji. Inaczej niż we wczesnym oświeceniu zwolniliśmy Naturę z obowiązku uprzejmości wobec ludzi i raczej zastanawiamy się nad pewną uprzejmością wobec natury, co jest trudne, bo cały świat człowieka został skrojony na ludzką miarę, „człowiek jest miarą wszechrzeczy”. Tyle że dziś słychać podwójność tej maksymy. Z jednej strony, dawna wersja humanizmu, z drugiej, wyznanie egocentryka, który powiada, że tylko ja i ja, i ja… Czemu niby świat nadal ma być skrojony jedynie na miarę ludzką? A inne gatunki to pies? Przywiązany do pnia drzewa, bo akurat się państwu znudził i jadą na wakacje bez niego? Przyznaję, że kiedy o tych ludziach myślę, to chciałabym, żeby istniało piekło i żeby zarządzała nim Hekate, bogini z psią głową… Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą… To, co się dzieje w naturze, dotyczy nas, bo jesteśmy tu, w tej samej przestrzeni, ale świat ludzkich kultur i natura to dwie rzeczywistości. Ludzka rzeczywistość nie jest odbierana przez naturę (lub w niewielkim stopniu, tam, gdzie natura przyjmuje postać tak oswojoną, półludzką niemal, jak pies, powiedzmy). I rzeczywistość natury do człowieka bezpośrednio nie przemawia, trzeba do siebie mówić w jej imieniu, monologować sobie, dlatego język ten bywa mylny i bełkotliwy. Świat nie do nas się adresuje. Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą, / a potem po kolei każde z nich umiera, / im, chmurom, nic do tego / wszystkiego / bardzo dziwnego (Szymborska, „Chmury”). Nic płycie euroazjatyckiej wsuwającej się pod płytę indoaustralijską do ludzi, którzy akurat znaleźli się na wybrzeżach Oceanu Indyjskiego; bo tu mieszkają, bo są rybakami, bo nurkowali, surfowali, pływali, chodzili po plażach. Kiedy więc w końcu zajrzałam do „Przeglądu” i zobaczyłam zdjęcia – ciała walające się między innymi śmieciami, ciała powyrzucane przez wodę, sine, opuchnięte, pokrwawione, anonimowe, jak rzeczy – to najpierw nic nie pomyślałam, a potem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2005, 2005

Kategorie: Opinie