Nie każdy błazen jest Stańczykiem

Nie każdy błazen jest Stańczykiem

Po przegłosowaniu nie dość, że haniebnej, to jeszcze po prostu głupiej ustawy o Sądzie Najwyższym, po prawej stronie sali sejmowej i w ławach rządowych zapanował entuzjazm. Posłowie i ministrowie zerwali się z miejsc. Tak jakby zaskoczeniem było dla nich, że mają w Sejmie większość, a drugim zaskoczeniem, że dyscyplina klubowa w PiS obowiązuje, w związku z czym zawsze uchwalają to, co władze ich partii uchwalić im nakażą. W ławach rządowych nie zerwał się z miejsca ani nie uległ partyjnej euforii wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin. Gdy jego polityczni kamraci wiwatowali na stojąco, on siedział w zadumanej pozycji Stańczyka. Zagłosował za ustawą, ale z faktu jej uchwalenia się nie cieszył. Najwyraźniej miał własne zdanie, ale się z nim nie zgadzał, albo, mówiąc prościej, „był za, a nawet przeciw”. Media uznały to za sensację. „Gowin się wyłamał”. Wszystkie telewizje pokazały wicepremiera bezpośrednio po ogłoszeniu wyników, wprawdzie zwyczajowo był w stroju przedsiębiorcy pogrzebowego, za to w pozie Stańczyka. Na jego twarzy malował się ból, z oczu wyzierało cierpienie. Naśladowanie Stańczyka nie jest łatwe. Jarosław Gowin próbował tego już parę razy. Pamiętamy, jak premier Szydło kłamała, że w jej ekipie on będzie ministrem obrony – stał obok, kiwał głową i robił miny. Ministrem został Macierewicz. Potrafi robić lepsze miny niż Gowin. Ten ostatni wyszedł na błazna. Niekoniecznie na Stańczyka. Cóż, nie każdy błazen od razu jest Stańczykiem. Teraz Gowin popiera prezydenckie weto do ustawy, za którą głosował. Jest u Witkacego taka tragiczna postać księcia Plazmonika Blödestauga, któremu do tego stopnia spodobała się rewolucja, że pobiegł w przebraniu podburzać resztki wiernej mu gwardii. Gowin ma w sobie coś z Plazmonika. Też latał – jak twierdzą niektórzy – podburzać prezydenta, aby zawetował ustawę, za którą on głosował. Równocześnie, zgodnie z obowiązującą linią rządzącej partii, Gowin deklaruje, że radykalna reforma wymiaru sprawiedliwości jest w Polsce konieczna, a prowadzoną według ustaw, które przygotuje prezydent, on poprze całym sobą. Może rzeczywiście reforma sądów jest konieczna. Ale kiedy to wicepremier w rządzie PiS doszedł do tego wniosku? Chyba dopiero ostatnio. Gdy był ministrem sprawiedliwości w rządzie Platformy (największa porażka personalna Tuska), jakoś tej potrzeby reformy nie dostrzegał i z braku innych zajęć zajmował się deregulacją taksówkarzy, fryzjerów, przewodników miejskich i kogoś tam jeszcze. W sprawie sądownictwa narobił tylko zamieszania, likwidując małe sądy, a właściwie robiąc z nich filie (wydziały zamiejscowe). Z dotychczasowych prezesów sądów przekształcanych w wydziały zamiejscowe zrobił… wiceprezesów. Podobno miały być oszczędności na kwotach dodatków, wiceprezes ma bowiem dodatek nieco mniejszy niż prezes. Ile wydano na nowe tablice, pieczątki? Nikt tego nie liczył. A ile kosztowała reorganizacja? Nonsens Gowinowej „reformy” był tak wielki i tak oczywisty, że natychmiast po jego odejściu ze stanowiska przywrócono stan poprzedni, znów wydając pieniądze na tablice, pieczątki, na reorganizację… Tyle w tym wymagającym pilnej i głębokiej reformy wymiarze sprawiedliwości uczynił minister sprawiedliwości Gowin. Może lepiej by było (i poważniej), gdyby teraz w sprawach reformy sądownictwa już milczał. Aż strach pomyśleć, ale wicepremier, minister nauki – tym razem w rządzie PiS – Gowin zapowiada, że zreformuje nam teraz uniwersytety! Boję się o nasze uniwersytety, które i bez jego reform są słabiutkie. W światowych rankingach dwa największe i ponoć najlepsze, Jagielloński i Warszawski, lokują się w czwartej czy piątej setce, wyprzedzane nie tylko przez uczelnie amerykańskie czy zachodnioeuropejskie, ale i przez uniwersytety z dawnego Trzeciego Świata! Jak przeżyją Gowinowe eksperymenty? O ile wiem, ani osobista kariera naukowa Gowina, zakończona na stopniu doktora, nie była błyskotliwa, ani losy szkoły prywatnej, której był rektorem, nie przekonują do jego umiejętności na tym polu. Bardzo się obawiam, że i tu minister Gowin się zbłaźni. Nie o niego mi jednak idzie. Szkoda mi uniwersytetów. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 33/2017

Kategorie: Felietony, Jan Widacki