Kfar Menachem, jeden z ponad 250 kibuców w Izraelu, zbudowali głównie Polacy, którzy przybyli tu w latach 30. XX w. Korespondencja z Izraela Wystarczyło ok. 40 minut jazdy taksówką z lotniska Ben Guriona w Tel Awiwie, by znaleźć się w Kfar Menachem, czyli w Wiosce Menachema. Język rosyjski przydał się w drodze bardziej niż inny, miło było porozmawiać z taksówkarzem, emigrantem z Tadżykistanu, Żydem, który 18 lat temu przyjechał do Izraela, by jego trzy córki mogły wyjść za mąż za Żydów, co w ojczyźnie było mało prawdopodobne. Po hebrajsku mówi słabo, ale, jak twierdzi, nie jest mu to specjalnie potrzebne. Muzyk, skrzypek, nie wrócił do zawodu. Żona, lekarka, owszem, pracuje w szpitalu w Tel Awiwie. Licznik za ok. 50 km nabił 228 szekli, dałam 250 z radości, że po nocnym sześciogodzinnym czekaniu na lotnisku jestem już u celu, czyli w kibucu, gdzie miał się mną zająć 62-letni Szlomo Broida. Szlomo, typowy sabra, tubylec, szorstki w obejściu, ale w drugiej odsłonie bardzo ciepły. W kapeluszu i w barwnej koszuli zszedł po mnie ze swojego domku na górze obrośniętej kwiatami i przedziwnymi krzewami. Między roślinami stoją porzucone fotele samochodowe, nieczynne lodówki, kurnik i jakieś niepotrzebne sprzęty domowe. Jak się potem przekonałam, Szlomo prowadzi kibucowe muzeum i każdy ślad przeszłości jest dla niego bezcenny. W domu zaś przechowuje pamiątki z najdalszych podróży, na które rokrocznie przeznacza miesiąc lub dwa. – Bierz z lodówki, co chcesz, tu jest kawa, czajnik. To twój ręcznik. Jeśli potrzebujesz skorzystać z internetu, proszę, przestawię ci na angielski – mówi Szlomo i od razu wręcza mi klucz do domu, żebym była niezależna. Umawiamy się za kilka godzin, jedzie do pracy, bo odpowiada za nieruchomości i budowy na terenie kibucu. – Niedaleko jest basen, jakby ktoś cię pytał, mów, że jesteś od Szlomo – podpowiada, bo wszyscy go tu znają. Syn polskich pionierów Szlomo Broida jest synem polskich pionierów, pierwszych budowniczych tego kibucu, Racheli i Abrahama, którzy z czwórką innych Żydów przybyli tu z Grodna w latach 30. XX w. Ich podobizny znajdują się w domu Szlomo i w kibucowym muzeum. Ma jeszcze brata i siostrę. Ale się nie ożenił, półżartem mówi, że przeszkadzałoby mu to w podróżach. Na ścianach jego domu wisi wiele fotografii, w tym sporo damskich aktów, bez twarzy. – Tak jest wygodniej dla mnie i dla tych kobiet. Po latach może nie chciałyby, żeby je ktoś zobaczył nagie, np. na wystawie, a tak są anonimowe – wyjaśnia. Szlomo włączył klimatyzację, poinstruował mnie, jak korzystać z prysznica, i wsiadł do zakurzonej, nieco zużytej toyoty pikapa. Nim odjechał, zdjął ogromną kłódkę z metalowego zabezpieczenia kierownicy. – To najbardziej pożądane auta, nieraz już ukradziono takie z kibucu – odpowiada na mój pytający wzrok. Przecież elektryczna brama kibucu zamykana jest na noc… – Kradzieże zdarzają się w środku dnia. Podobnie w domach, a dawniej nie zamykało się drzwi – dodaje. Jak wiele osób tutaj, ma zamontowany w domu alarm. Chaim, Szlomo, Basia W Kfar Menachem mieszka wiele interesujących osób. Tubylców, czyli kibucników, współstanowiących o losach wspólnoty, głosujących i będących współwłaścicielami majątku, ruchomości i nieruchomości, jest ok. 270. W większości to dzieci i wnuki założycieli, dziedziczący członkostwo, wżeniający się w rodziny kibucników. Zostać członkiem wspólnoty nie jest łatwo. Pozostali mieszkańcy, czyli ok. 600-700 osób, kupili lub wynajmują tu mieszkania czy domy. Wielu Izraelczyków czuje się bezpieczniej w kibucach, zamkniętych niewielkich społecznościach. Tu posyłają dzieci do szkół i do przedszkoli. Przed szkołą średnią znajduje się spory parking dla autobusów, które przywożą uczniów. Jednym z kibucników jest prawdziwy „bękart wojny”, 92-letni Chaim Miller, członek słynnej Brygady Żydowskiej przy brytyjskiej armii oraz elitarnej tajnej grupy sabotażowej Palmach, działającej na obszarze mandatu brytyjskiego w Palestynie. Jego rodzice także pochodzili z Polski, ale mieszkali w Wiedniu, dopóki nie zginęli podczas wojny. W kibucowej stołówce, położonej na najwyższym wzgórzu, w pobliżu wieży ciśnień, poznałam Polaka, Szlomo Gastfreunda spod Krakowa, i urodzoną we Wrocławiu Basię. Owdowiały 93-latek ucieszył się z możliwości rozmowy po polsku, podobnie jak Basia, która język rozumie,