Kiedy nie ma świeżych myśli, lewica przegrywa – rozmowa z Waldemarem Fydrychem

Kiedy nie ma świeżych myśli, lewica przegrywa – rozmowa z Waldemarem Fydrychem

Piotr Żuk rozmawia z Waldemarem Fydrychem „Majorem”, twórcą Pomarańczowej Alternatywy, o demokracji spektaklu i sprzedawaniu iluzji w polityce Jak ci się podoba Polska w 25. rocznicę świętowania demokracji? W 1989 r. Pomarańczowa Alternatywa właśnie powoli schodziła ze sceny ogólnokrajowej. – Z tych 25 lat 11 lat mieszkałem we Francji, a 14 byłem w kraju. Zresztą cały czas jeżdżę do Francji, ale teraz te wyjazdy nie są zbyt długie. Kiedy po raz pierwszy po dłuższej nieobecności przyjechałem do Polski w 2000 r., oceniałem zastaną rzeczywistość na dwóch poziomach. Po pierwsze, porównywałem ją z PRL, a po drugie, z Francją. I ta nowa Polska bardzo mi się nie podobała na poziomie publicznym. Nie chodzi tutaj o stronę materialną, bo we Francji więcej zarabiałem i to był element oczywisty, z którym należało się pogodzić. Chodziło mi raczej o sprawy publiczne. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem w polskiej telewizji, był news, w którym jeden generał oskarżał drugiego generała. Już nie pamiętam, o co chodziło w tej ich kłótni, ale to było dla mnie dziwne – ten cały bałagan i to, że generałowie występują w telewizji. Bo we Francji generałów w telewizji się nie pokazuje. Księży i biskupów też nie… – Tak, biskupów też się nie pokazuje. Są pokazywani księża, ale to osoby raczej znane ze swoich akcji charytatywnych. Generalnie hierarchia kościelna nie uczestniczy w życiu publicznym tak jak w Polsce. Iluzjoniści z Wrocławia Od twojego powrotu do kraju minęło 14 lat. Czy coś się zmieniło od tego czasu? – Gdy się idzie do urzędu, ma się wrażenie, że na niższych szczeblach urzędniczych staje się to powoli podobne do tego, co jest we Francji. I choć nadal mamy sporo bezrobotnych, ludzi wykluczonych, pozostających na marginesie, warunki materialne generalnie też się poprawiły. Ale to oczywiście spowodowało wzrost konsumpcji, a wraz z nim pojawiła się coraz większa bezmyślność. Jeżeli ludzie mają więcej pieniędzy, a system państwowy i oni sami nie wydają więcej na rozwój psychiczny, zwany też rozwojem duchowym czy rozwojem wrażliwości, to w takich warunkach zachodzi proces ogłupiania społeczeństwa. W przeszłości ludzie wykazywali większą czujność na to, co się dzieje dookoła. Teraz ta czujność została stępiona. Gołym okiem widać, że poziom debaty politycznej grup zarządzających państwem się obniżył. Co jest zauważalne również na poziomie lokalnym i samorządowym. No właśnie, jak oceniasz demokrację lokalną w Polsce? Ty działałeś lokalnie, głównie we Wrocławiu, ale ta działalność przekazem i formą rozlewała się na całą Polskę. Dziś mamy sytuację raczej odwrotną – marazm kulturowo-polityczny rozlewa się z centrum na cały kraj… – Współpracowałem z kilkoma samorządami w Polsce i są to bardzo marne doświadczenia. Wytworzył się taki mechanizm, wynikający chyba z kwestii mentalnych – jak są pieniądze, to pojawia się pytanie, jak je wydać, a nie co sensownego za nie zrobić. Skutki są takie, że słyszymy o tym, że gdzieś źle wybudowano drogę i trzeba było ją poprawiać, a gdzie indziej znowu jakieś pieniądze zostały zmarnowane na projekty kulturalne. Oficjalnie dziś są komisje przetargowe i konkursy i to działa, ale brakuje refleksji, jak dobrze wydać te środki. Ta sprawa zostaje gdzieś w tyle. Dziś ważniejsze są te wszystkie powiązania i zawłaszczenia przez różne grupy. To jest taka klikowość. Na blogu napisałeś: „Wrocław jest miastem zarządzanym przez zręcznych iluzjonistów. Tworzą fikcję na dużą skalę”. Czy o „społeczeństwie spektaklu”, w którym ważniejsze są rekwizyty i przebrania w politycznym przedstawieniu niż treść, można mówić tylko w kontekście Wrocławia, a nie w skali całego kraju? – Wrocław od samego początku stał się miastem spektaklu. Tworzenie iluzji pod media ma dziś charakter powszechny, ale pozostaje kwestia, jak ta iluzja jest odbierana przez konkretne społeczeństwa. Moim zdaniem, społeczeństwo polskie staje się coraz bardziej krytyczne. Te wszystkie świecidełka i działania ze sfery public relations nie odnoszą już takiego skutku jak kiedyś. Niemniej jednak Wrocław na tym tle wyróżnia się negatywnie. Kiedy przyjechałem do kraju, akurat obchodził swoje tysiąclecie. Wydawano wówczas duże pieniądze na obchody. Co charakterystyczne, były to typowe dla społeczeństw konsumpcyjnych na wczesnym etapie rozwoju huczne, masowe imprezy o niezbyt wysokim poziomie. Wszystko po to, żeby duża masa ludzi mogła widzieć, że władze miasta coś robią. Dodatkowo intensywne starania, żeby ekipa rzadząca była w mediach. Czy to tylko działania obecnych władz miasta? – Te praktyki zaczęły się w czasach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 40/2014

Kategorie: Wywiady
Tagi: Piotr Żuk