Kiedy nikt nie wie, gdzie jesteś

Kiedy nikt nie wie, gdzie jesteś

zdjecia Ewy Boreckiej podpisujemy fot.: Ewa Rogowska tekst 1

Czasem poszukiwany i poszukujący są w jednym mieście, a mimo to nie udaje im się spotkać, chociaż jeden i drugi tego pragną Bywa, że znikają rozmyślnie. Wychodzą z domu i nie dają znaku życia, by zrobić na złość bliskim. Wcześniej tygodniami planują życie w nowym miejscu. Zwykle jednak znikają wbrew swojej woli, za sprawą nagłej niemocy, złych ludzi lub tragicznych okoliczności. W drodze do domu, do pracy, w podróży do przyjaciół lub gdziekolwiek. Często odnajdują się szybko, czasem na powrót trzeba czekać latami. Każdy może nagle znaleźć się w grupie zaginionych lub poszukujących. Anna Krupa jest w bazie osób poszukiwanych przez Fundację ITAKA 15 lat, Sylwester Laskowski był w niej przez dziewięć dni. Zjechali całą Europę 6 sierpnia w rodzinie Krupów po raz 15. był jakby zwykłym dniem, a jednak specjalnym. Jedni pozostawali milczący, zatopieni we wspomnieniach, drudzy przeciwnie – byli rozgadani, jakby chcieli te wspomnienia zagłuszyć. 6 sierpnia 2000 r., w niedzielę, rodzice 17-letniej Anny widzieli ją po raz ostatni. Ją i jej przyjaciółkę Martę Szczytowską. – 17 lat to najgorszy wiek dla dziewczyn, bo są już prawie dorosłe, a wciąż jeszcze niedojrzałe i naiwne – mówi Hanna Krupa, matka Anny. Rok wcześniej Ania i Marta były na wycieczce w Hiszpanii. Wtedy poznały Marcina, chłopaka z Radzymina. Ania została jego dziewczyną. Ta znajomość jest ważna, bo pewnie gdyby nie Marcin, nie pojechałyby w niedzielne popołudnie na odpust do Radzymina. Z rodzicami Ani i mamą Marty przyjaciółki spędzały weekend na działce w Białobrzegach, nad Zalewem Zegrzyńskim. Do Radzymina jest stamtąd kilkanaście kilometrów. Ojciec Ani odwiózł dziewczyny samochodem. Umówili się, że przyjedzie po nie o godz. 22. Przyjechał, ale one się nie zjawiły. Ich telefony nie odpowiadały. Rodzice zgłosili zaginięcie córek na policji w Radzyminie. Próbowano odtworzyć, co się z nimi działo w niedzielne popołudnie. Czerwonym fiatem miały z Marcinem pojechać do jego kolegi do Wołomina. W końcu cała czwórka znalazła się na domówce w mieszkaniu znajomych. Jak się okazało, niektórzy uczestnicy zabawy byli powiązani ze światem przestępczym. Dziewczyny nie wróciły do Radzymina, podobno z nowym towarzystwem pojechały do Warszawy. Podobno pod Dworcem Wileńskim przesiadły się do innego samochodu, w którym byli młodzi mężczyźni. Podobno… Rodzice nie wykluczali porwania. Matki dziewczyn w telewizji apelowały do porywaczy o ich wypuszczenie, bo Ania i Marta były przewlekle chore i musiały regularnie przyjmować leki. – Mam żal do policji – mówi dziś Hanna Krupa. – Uważam, że zrobiono zbyt mało w tej sprawie. Owszem, były takie momenty, że ktoś faktycznie chciał ją rozwiązać, ale odnosiłam wrażenie, że inni zacierali ślady. Policja założyła kilka wersji wydarzeń. Brano pod uwagę także morderstwo. Rodzice jednak wierzyli, że dziewczyny zostały wywiezione wbrew swojej woli i są gdzieś w Europie. – Plakaty z wizerunkiem Ani zostały rozwieszone w różnych krajach europejskich – wspomina Hanna. – Z Holandii przyszła informacja, że na jednej ze stacji benzynowych pojawiła się osoba podobna do naszej córki. Pojechaliśmy tam z mężem, obejrzeliśmy nagranie z monitoringu. Faktycznie, ta dziewczyna przypominała naszą córkę. Okazało się, że nie możemy zgłosić sprawy w Holandii, musimy to zrobić przez policję polską. Po jakimś czasie otrzymaliśmy informację, że ta dziewczyna ze stacji benzynowej była Czeszką. Wiele razy rodzice Anny wyjeżdżali w czasie wakacji do różnych krajów w nadziei, że trafią tam na ślad córki. Bywali w agencjach towarzyskich i miejscach, gdzie można spotkać prostytutki, bo liczyli się z tym, że córka została porwana na zlecenie ludzi z seksbiznesu. Wysłali 99 listów do domów opieki w Polsce i innych krajach z pytaniem, czy osoba podobna do ich córki jest może wśród pacjentów o nieustalonej tożsamości. Przyszło zaledwie kilkanaście odpowiedzi. Wszystkie informowały, że takiej dziewczyny nie ma. Poszukiwania policyjne trwały ponad rok. Po pięciu latach sprawa została umorzona przez prokuraturę rejonową. Kiedy rodzice Anny napisali list do prokuratora generalnego, ponownie trafiła do prokuratury, tym razem okręgowej. Przesłuchano kilka osób, ale i to dochodzenie zakończyło się umorzeniem. Teraz ze strony organów ścigania nie ma żadnych wieści. W bazie jest DNA Anny i gdyby pojawiła się osoba NN o takim DNA, natychmiast rodzice by o tym wiedzieli. Od czasu do czasu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 42/2015

Kategorie: Społeczeństwo