Ojciec był dla mnie kimś, kto poświęca się ważnej sprawie Ewa Modzelewska-Kossowska – córka Karola Modzelewskiego Miała pani do ojca pretensje, że nie był takim tatą jak inni ojcowie? Że wybrał politykę, a nie rodzinę. Że poszedł do więzienia. – To jest trudne pytanie. Bo zawsze, właściwie od najmłodszych lat, odkąd mogłam w ogóle rozumieć, o co chodzi, bardzo to doceniałam. Ojciec był dla mnie kimś, kto poświęca się ważnej sprawie. Nie było więc tak, że miałam do niego pretensje… Ale to nie jest bez zastrzeżeń. (…) Bo rzecz jest nie tylko w tym, że mój ojciec siedział w więzieniu przez ileś lat, kiedy byłam dzieckiem, ale również w tym, że ten czas pomiędzy jego pobytami w więzieniu także był wypełniony… Rozczarowaniem? Samotnością? – Przede wszystkim był to krótki czas, zwłaszcza między pierwszym a drugim zatrzymaniem. Ale też był wypełniony wydarzeniami, tym, że ojciec zajmował się czymś niezwykle ważnym, że moje potrzeby czy pragnienia wobec niego musiały zostać odsunięte na drugi plan. I właściwie to było dla mnie czymś bardziej dotkliwym niż jego nieobecności z powodu więzienia. Bo gdy był w więzieniu, można było fantazjować, że będzie się razem? – To było coś takiego, że w tej chwili ojciec mnie rozczarowuje, bo zamiast pojechać ze mną w góry, tak jak obiecał, ma ważniejszą sprawę, pisze list do Edwarda Gierka. Ale trzeba też pamiętać, że ojciec w dzieciństwie sam doświadczył traumy: tuż po jego przyjściu na świat jego biologiczny ojciec został aresztowany i trafił do łagru. A mój ojciec, gdy miał cztery lata, trafił do kominternowskiego domu dziecka, gdzie spędził ponad dwa lata. Musiał sobie jakoś z tym poradzić, sam mówił, że jego wspomnienia z tego pobytu nie są straszne. Ale doświadczenie opuszczenia miało w jakiś sposób powtórzyć się w życiu jego dzieci, moim i mojego brata. (…) Jest wasze zdjęcie zrobione na placu Konstytucji: jesteście w trójkę, rodzice i pani, mała dziewczynka, roześmiana. – To jest zdjęcie zrobione przez bezpiekę, z ukrycia… Jesteście na nim szczęśliwi. – Tak! Choć, szczerze mówiąc, takich szczęśliwych chwil dużo nie pamiętam. Pamiętam trochę jeden pobyt w górach. Zawsze chodziliśmy w góry, a to było między jednym a drugim pobytem w więzieniu, wycieczka na Czerwone Wierchy… Ale od razu to jest przełamane przez złe wspomnienie, bardzo traumatyczne, które przez długi czas we mnie tkwiło. Otóż szliśmy na Czerwone Wierchy i ojciec niósł mnie na barana, bo już nie miałam siły iść. To była dość długa wycieczka, ja byłam małą dziewczynką. Wreszcie dotarliśmy na szczyt, we trójkę, z mamą. On mnie zdjął, po czym upadł bez przytomności. Pamiętam, przez lata mnie to prześladowało: moja matka szarpiąca go za rękę i krzycząca strasznym głosem „Karol, Karol!”. Przecież ona na pewno myślała, że on ma zawał, udar. A ona jest sama z dzieckiem, na szczycie Czerwonych Wierchów, gdzie nie było tak jak teraz, że co chwilkę ktoś wchodzi i schodzi, tylko to była samotność w środku gór. Na szczęście się ocknął. Na pewno był osłabiony po pierwszej odsiadce. Ale to jest właśnie taka trauma, która się wsuwa w te dobre wspomnienia. One są? – Tych dobrych wspomnień trochę jest. To nie jest tak, że nie pamiętam niczego fajnego. Pamiętam inny pobyt z ojcem na wakacjach, też na wakacjach! Już po drugiej odsiadce. Za Gierka. – To też był pobyt w górach, w Zakopanem. Może to nie jest wspomnienie szczególnie przyjemne, ale śmieszne. Mieszkaliśmy w Astorii – willi, która jest domem pracy twórczej. W tej willi był salon, gdzie stał telewizor, tam się schodziło coś obejrzeć. I ja tam poszłam sama, bo ojciec nie chciał, obejrzeć serial teatralny, wtedy istniały jeszcze takie rzeczy jak teatr telewizji w odcinkach. Była to teatralna inscenizacja „Sławy i chwały” Iwaszkiewicza. Ja bardzo się wzruszyłam i wróciłam do naszego pokoju, gdzie ojciec pisał jakąś dysertację naukową, i rozszlochałam się, takim szlochem nastolatki, nieutulona w nieszczęściu. Ojciec się przeraził. Co się stało? Czy ktoś cię skrzywdził? Ktoś ci zrobił przykrość? Czy dostałaś jakąś złą wiadomość? Co się dzieje? On pytał, a pani płakała… – A ja płakałam. Nie, nie – odpowiadałam w szlochu. Wreszcie ojciec półżartem rzucił: co, wzruszyłaś się „Sławą i chwałą”? A ja na to: tak, tak. Jak on ryknął takim