Kilka wskazówek dla prawnika, który wciąż się uczy

Kilka wskazówek dla prawnika, który wciąż się uczy

Studia prawnicze trwają teraz w Polsce pięć lat. Zakłada się więc, że w tym czasie średnio inteligentny i rozgarnięty absolwent szkoły średniej jest w stanie wyuczyć się prawa na tyle, by uzyskać tytuł magistra. Ci, którzy chcą być sędziami, prokuratorami, adwokatami, radcami prawnymi, notariuszami czy komornikami, muszą po skończeniu studiów odbyć jeszcze trzyletnią aplikację i zdać stosowny egzamin zawodowy. Oczywiście zdarza się, że ktoś studiuje prawo nie pięć lat, lecz 11. Tak jak pewien polityk, który później zasłynął walką o „otwarcie zawodów prawniczych”. No cóż, Rzymianie już dawno zauważyli, że repetitio est mater studiorum. Niektórzy biorą dosłownie to „powtarzanie jest matką studiowania” i powtarzają kolejne lata studiów. Potem następuje rozczarowanie, bo jakość absolwenta mimo powtórek nie wzrasta. Ale dajmy spokój repetentom. Patrzmy na pozytywne przykłady. Są absolwenci prawa, którzy robią później doktoraty, co na prawie, nawiasem mówiąc, nie jest szczególnie trudne, a mimo to ciągle jeszcze się uczą. Sądząc jednak po efektach, takie prawnicze samouctwo nie zawsze jest skuteczną metodą poszerzania wiedzy. Ale trzeba docenić samozaparcie tych samouków i podać im pomocną dłoń. Teraz np. na najwyższych szczeblach państwowych trwa dyskusja na temat sposobu rozumienia instytucji ułaskawienia. Najwyraźniej jeden z samouków zupełnie jej nie rozumie. Problem w tym, że właśnie on ma prawo tę instytucję stosować. W poczuciu obywatelskiego obowiązku dam mu kilka wskazówek. Otóż ułaskawienie, które głowa państwa ma prawo stosować, tym się różni od apelacji czy kasacji, że nie uchyla prawomocnego wyroku, tylko uwalnia skazańca od kary. Różnica niby subtelna, ale dla studentów pierwszego roku prawa na ogół uchwytna. Uwolnienie od kary nie jest kwestionowaniem wyroku. Głowa państwa nie ma prawa oceniać prawomocnych wyroków wydanych „w imieniu Rzeczypospolitej”. Głowa państwa nie jest kolejną instancją sądową, częścią władzy sądowniczej. A to sądy – i tylko one – zgodnie z konstytucją (i, ogólniej, z zasadą trójpodziału władz) wymierzają sprawiedliwość. Głowa państwa nie kontroluje poprawności wyroku. Ułaskawienie, jak wyjaśniał wybitny polski prawnik 20-lecia międzywojennego Stefan Glaser, nie dokonuje się w imię prawa, ale w imię słuszności w konkretnym, wyjątkowym przypadku. Gdy przemawiają za tym nadzwyczajne względy pozaprawne. Tragiczna sytuacja rodzinna skazanego, jego niegdysiejsze wielkie zasługi lub coś podobnego. Łaskę – zgodnie z samą nazwą – okazuje się z litości. Do tych prawd nie doszedł Pierwszy Samouk Rzeczypospolitej i ułaskawił nie tak dawno Magdalenę Ogórek i Rafała Ziemkiewicza, uwalniając ich… od kary grzywny. Aż taką litość wzbudzili w panu prezydencie? Choć orzeczone grzywny przy ich ówczesnych zarobkach nie były szczególnie dotkliwe.  W sprawie panów Kamińskiego i Wąsika najpierw, w 2015 r., pan prezydent, myśląc, że stosuje prawo łaski, zastosował abolicję indywidualną (do czego nie ma prawa), umarzając niezakończone prawomocnie postępowanie. Teraz ułaskawił ich już prawidłowo. Przynajmniej formalnie prawidłowo, pytanie, czy słusznie. Ułaskawienie ze swej istoty uchyliło nie wyrok, tylko orzeczoną nim karę. Panowie nadal są prawomocnie skazani, tyle że nie muszą odbywać orzeczonych wyrokiem kar. Ale mandaty stracili bezpowrotnie (przynajmniej w tej kadencji) po uprawomocnieniu się wyroku, z mocy samego prawa. Oni twierdzą, że nadal są posłami, wolno im. Prezes też twierdzi, że jest zbawcą ojczyzny, ale większość Polaków nie podziela jego poglądu. Ostatnio pan prezydent odesłał do ciała używającego nazwy Trybunał Konstytucyjny budżet, mając wątpliwość, czy ustawa uchwalona bez tych dwóch panów, niedopuszczonych (słusznie!) przez marszałka Hołownię do udziału w pracach Sejmu po wygaśnięciu ich mandatów, jest ważna. Nie wiem, co wymyślą najtęższe głowy ciała kierowanego przez Julię Przyłębską. Na wszelki wypadek podpowiadam: w głosowaniu nad ustawą budżetową wzięło udział 434 posłów, 240 głosowało za, 191 – przeciw, a trzech wstrzymało się od głosu. Nieobecność dwóch posłów z wygaszonym już mandatem (obojętnie w tym momencie – słusznie czy niesłusznie) nie mogła mieć wpływu na uchwalenie ustawy. Nawet gdyby byli posłami, uczestniczyli w głosowaniu i zagłosowali przeciw, nie miałoby to żadnego wpływu na wynik. Obliczenie nie jest trudne, ale ułatwię: 191 + 2 = 193. Za i tak głosowałoby 240 posłów, czyli wymagana większość. Ustawa budżetowa tak uchwalona zostałaby uchwalona. Chyba że Trybunał orzeknie, że marszałek Hołownia, nie dopuszczając tych dwóch panów do głosowania,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Jan Widacki