Kino refleksji humanistycznej

Kino refleksji humanistycznej

Mandatory Credit: Photo by Maria Laura Antonelli/AGF/Shutterstock (14090764bw) Agnieszka Holland, Special Jury Prize attends the winner photocall - The 80th Venice International Film Festival, 09 set 2023 - Venice Italy Winners photocall - The 80th Venice International Film Festival, 09 set 2023 - Venice, Italy - 09 Sep 2023

Jak można było się spodziewać, polska prawica nienawidzi, a świat z aprobatą kiwa głową i nagradza polskie filmy Korespondencja z Wenecji Na czerwonym dywanie w tym roku blado, a nawet gorzej. W Wenecji bywali zwykle wielcy artyści i wielkie nazwiska, plejada gwiazd i celebryci, tym razem sezon posuchy totalnej. Niepojawienie się aktorów na 80. edycji najstarszego festiwalu filmowego świata stało się faktem, powód jest taki, że Hollywood ogarnął permanentny strajk. Rozpoczęło go w maju ponad 11 tys. scenarzystów, a dołączyli do nich aktorzy, jest to masowo wyrażany sprzeciw wobec nieuregulowanych tantiem ze streamingu i wobec wizji z najczarniejszych dystopii, że ludzi w branży zastąpią systemy sztucznej inteligencji. Pierwszą kostkę domina trąciła Zendaya, aktorka, która w zgodzie z trwającym protestem odmówiła udzielania wywiadów w ramach promocji filmu ze swoim udziałem, sam film zaś – nową produkcję Luki Guadagnina, która miała otworzyć festiwal – z programu Wenecji wycofano. Jak wiele produkcji zniknęło z rozpiski, ile dziur było do załatania – trudno wyrokować. Na starcie festiwal stał pod znakiem zapytania. A potem okazało się, że Wenecja podnosi się z kolan i nawet broni się programem. Weźmy powrót Luca Bessona i pośmiertny film zmarłego tuż przed festiwalem Williama Friedkina, weźmy pod uwagę fakt, że w konkursie znalazły się obrazy Michaela Manna, Davida Finchera, Yorgosa Lanthimosa, a poza konkursem Wesa Andersona czy Woody’ego Allena. Z naszego punktu widzenia stała się rzecz dziejowa, otóż po raz pierwszy w historii festiwalu wśród 23 tytułów konkursowych znalazły się dwa polskie filmy, oba zrobione przez reżyserki. Agnieszka Holland opowiedziała o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Małgorzata Szumowska (wraz z Michałem Englertem) o transpłciowej kobiecie, którą dotknęło pół wieku historii Polski. I jak można było się spodziewać, polska prawica nienawidzi, a świat z aprobatą kiwa głową i nagradza. Niby nic nowego, niby nic zaskakującego, ale lawina oburzenia, która runęła na film Agnieszki Holland, jest bezprecedensowa. Monstrualne rozmiary nagonki każą wręcz stwierdzić, że żadnego filmu po 1989 r. nie wyklinano i nie szkalowano w podobny sposób. Zmasowany atak trwa, choć w Polsce jeszcze nikt nie miał okazji filmu zobaczyć, sprawdza się więc zasada „nie widziałem, to się wypowiem”. Na forach pisze się, że to „wyborcza agitka” i „krytyka PiS”. Zbigniew Ziobro zrównuje reżyserkę z nazistowską propagandą, rząd nazywa film antypolskim i antyludzkim, Holland odpowiada, że jest on – przeciwnie – arcypolski i arcyludzki. Dla porządku zaznaczę, że „Zielona granica” to odwrotność tego, w jaki sposób próbują ją pokazać pisowskie media. Potrzeba naprawdę dużo złej woli, by złych intencji w nim się doszukać. Bo film nie jest polityczny, to kino szerokiej refleksji humanistycznej. Nie ma w nim doraźnej publicystyki, jest przede wszystkim człowiek. Patronuje mu zaś hasło: „Pomaganie nie jest nielegalne”, przy którym wojenki polityczne tracą na znaczeniu. Holland daje szansę wniknąć w tragedie i uchodźców, i pograniczników, i aktywistów, bo te trzy grupy są ofiarami cynicznych politycznych rozgrywek, toczących się nie tylko u nas w kraju. Jeśli uznać „Zieloną granicę” za akt oskarżenia, to jest on wymierzony nie tyle w rządy PiS, ile w kierunku Unii Europejskiej, która nie zdała egzaminu z człowieczeństwa. W podtekście, a nawet wprost, zostaje powiedziane: kryzys na naszej granicy to symptom większego problemu, który nie chce się skończyć i zatacza coraz szersze kręgi. To pokłosie kryzysu na Morzu Śródziemnym, który próbowano przeczekać, a w którym śmierć poniosło ponad 20 tys. ludzi. Dlatego ten film tak podziałał na krytyków w Wenecji – pokazuje wszak dramat, który całą Europę uwiera. Nie bez powodu na festiwalu krążyła opinia, że od „Człowieka z żelaza” nie było w Polsce filmu tak boleśnie aktualnego, czułego jak sejsmograf na panujące nastroje, konflikty i nadchodzące tąpnięcia. Jeśli idzie o Małgorzatę Szumowską, tu sytuacja jest podobna. Nad „Kobietą z…” również unosi się duch twórczości Andrzeja Wajdy. Już sam tytuł narzuca skojarzenia, ba, nawet czcionka, którą jest on zapisany w czołówce, to czcionka inspirowana tradycją zespołów filmowych, które przecież same w sobie są mitem polskiej kultury filmowej. Szumowska nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła też dialogu z Krzysztofem Kieślowskim, w tle od czasu do czasu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 38/2023

Kategorie: Kultura