Kłamstwo pierwszokwietniowe
Przed 1 kwietnia wielu dziennikarzy w naszym kraju zagląda do głów. W poszukiwaniu pomysłów na materiał primaaprilisowy. Bo jest taka tradycja, że tego dnia można w mediach kłamać. I wtedy uchodzi to moralnie i bezkarnie. Nadal kłamcą lustracyjnym być nie można, kłamcą jasnogórskim nie wypada, a pierwszokwietniowym uchodzi. Sztuka i cały smak pierwszokwietniowego kłamstwa polega na tym, żeby tak napisać tekst, aby wyglądał niezwykle wiarygodnie. Trafiał w aktualne nastroje. Kiedyś w „NIE” Urban ogłosił, że kupił od spadkobierców prawa autorskie do „Mazurka Dąbrowskiego” i od tej pory będzie pobierał tantiemy za wykonanie tego utworu. Ludziska uwierzyli i wojsko dzwoniło do redakcji z zapytaniem, czy mogą raz jeden, podczas defilady nieodpłatnie zagrać, bo wojsko polskie biedne jest. Innym razem napisałem, posiadając „tajne dokumenty”, że Rosja, Polska i Białoruś dokonują wymiany terytorium. Za możliwość stworzenia korytarza do Kaliningradu otrzymamy Grodno i okolice. Artykuł był kolportowany wśród Polonii grodzieńskiej, budząc radość Polaków z powrotu do macierzy. Dzisiaj nie potrafiłbym napisać wiarygodnego kłamstwa pierwszokwietniowego. Bo wrażliwość po latach posłowania trochę stępiała. Ale przede wszystkim dlatego, że codziennie mamy zalew informacji jako żywo przypominających tradycyjne kłamstwa pierwszokwietniowe. W zeszły wtorek wszystkich zelektryzowała informacja o podsłuchu telefonu senatora Chronowskiego. Byłego wicemarszałka Senatu. Podsłuch wyciekł, wszyscy uznali go za wiarygodne źródło informacji dla komentatorów, moralistów i polityków. Chociaż nikt do tego źródła przyznać się nie chciał. Nie wiadomo, kto podsłuchiwał senatora Chronowskiego. Przerażające, że wszyscy treść podsłuchu podchwycili, a mało kto oburzył się, że bezprawnie senatora RP podsłuchiwano. Warto przypomnieć, że formalnie w naszym kraju parlamentarzyści mają immunitet. Z nim wiąże się prawo do tajemnicy korespondencji, nie mogą jej czytać nawet służby specjalne bez zgody marszałka. I okazuje się, że jednak możliwe są działania bezprawne, prowokacyjne politycznie, bo opinia publiczna je akceptuje. Akceptuje, bo sami politycy zgotowali sobie taki los. Od czasu pierwszej Komisji Śledczej okazało się, że najszybciej karierę polityczną można w naszym kraju zrobić, oskarżając konkurencję. Największą popularnością cieszą się politycy, którzy niczym kłamcy pierwszokwietniowi opowiadają historię opartą na „dobrze udokumentowanych źródłach”. Tyle że anonimowych. Nawet jeśli potem okaże się, jak po 1 kwietnia, że był to tylko żart, opinia żarliwego prokuratora zostanie. Trudno napisać coś primaaprilisowego w kraju rządzonym przez premiera niecierpiącego swojego zajęcia. Powszechne jest, że ludzie nie lubią swojej pracy. Szewc zazdrości prałatowi, a prałat świniopasowi. Ale znajdźcie mi kraj, gdzie premier co drugi dzień deklaruje obrzydzenie do zajmowanego stanowiska. Grzmi, że rzuci wszystko w cholerę, bo obrzydło mu premierowanie. I nic. Jedni mówią: zostań, inni baj-baj, ale nic. I jak tu napisać kłamstwo pierwszokwietniowe w Polsce roku 2005? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint