Sprawa nominacji generalskich zaszkodziła nie tylko ministrowi obrony Prezydent Lech Kaczyński może odtrąbić kolejne zwycięstwo polityczne. Upokorzył i, mówiąc językiem wojskowym, przeczołgał Bogdana Klicha, ministra obrony narodowej. Pewnie w Pałacu Prezydenckim, jak i w siedzibie PiS strzelają szampany. Bo srodze upokorzony minister jeszcze w epilogu pokornie prosił prezydenta o audiencję i z trudem, jak mówili bliscy współpracownicy prezydenta, ją uzyskał… Oczywiście powodem kolejnego konfliktu na linii rząd-prezydent były projektowane nominacje generalskie. Min. Klich złożył wniosek, a Kaczyński po prostu pokazał gest Kozakiewicza. Pomijając całą otoczkę, w jednym prezydent miał i ma rację. Mianowicie, że generałów kosztownych, a niekiedy mało przydatnych jest obecnie w armii już za dużo. Min. Klich pojawił się na swojej funkcji dość przypadkowo (na to stanowisko był przymierzany Bogdan Zdrojewski), zaczął swoje urzędowanie pod bardzo złymi auspicjami. Wziął sobie bowiem na współpracowników wiceministrów, jak się te osoby do dziś w koszarach określa, agentkę i złodzieja. Wkrótce musiał je zdymisjonować. Na pierwszego zastępcę dobrał sobie w drugim rozdaniu byłego szefa Sztabu Generalnego Czesława Piątasa, człowieka bardzo kompetentnego, profesjonalistę w każdym calu. Tyle że równie niedecyzyjnego jak on sam. Eksperci stwierdzili, że Klich, psychiatra z zawodu, wiedział, co robi… Skutki biernego kierowania MON nie kazały długo na siebie czekać. Narosła fala patologii, często wręcz o charakterze kryminalnym wśród części kadry zawodowej. I to nawet w jednostkach uważanych powszechnie za swego rodzaju sztandarowe, jak 18. batalion desantowo-szturmowy w Bielsku-Białej. Potem przyszło słynne dzielenie nagród pieniężnych dla żołnierzy służących w siłach ekspedycyjnych. Tam tak rozdzielono nagrody, że ci, którzy rzeczywiście nadstawiali głowy, uczestnicząc w patrolach bojowych, dostali po 1,5 tys. zł, natomiast kadra służąca w logistyce oraz szeroko rozbudowanej administracji wojskowej wielokrotnie więcej. Na skargi ministerstwo nie reagowało. W sprawie nominacji generalskich nie wolno zapominać o roli gen. Romana Polki, praktycznie wiceszefa prezydenckiego BBN, o czym mówił Jerzy Szmajdziński. Gen. Polko znany głównie ze swojej zawadiackiej postawy, ale tylko z tego, już dawniej w swoisty sposób potraktował min. Klicha. Sprawa dotyczy afery, kiedy to nie zawiadomił prezydenta wylatującego do Budapesztu o katastrofie samolotu i tragicznej śmierci lotników. W BBN nie odbierano telefonów, sprawa była ewidentna, ale gen. Polko na konferencji prasowej upomniał… ministra, że ten zaniedbał swoje obowiązki… W normalnej armii taki generał poszedłby nazajutrz „pod kapelusz”, ale nie u Klicha. On tłumaczył dziennikarzom, że dał Polce odczuć swoje niezadowolenie. Nic dodać, nic ująć. Na dodatek minister, jak się okazuje, na telefon z Pałacu Prezydenckiego powołał na ważną funkcję w Sztabie Generalnym gen. Marka Tomaszyckiego, którego dwa miesiące wcześniej przeniósł do rezerwy kadrowej w związku z tuszowaniem przez tego ostatniego sprawy ostrzału wioski Nangar Khel. Oczywiście część żołnierzy z 18. batalionu nadal jest w areszcie, a ówczesny dowódca zmiany, wspomniany gen. Tomaszycki, awansował. Na marginesie – jeszcze przed wyjazdem zmiany Tomaszycki dał dowody swojej nieudolności, kiedy właśnie dwa razy zmiana okazała się nieprzygotowana. Jednak gdy jeden z generałów odważył się skrytykować publicznie metody pracy w MON i samego ministra, został błyskawicznie zdymisjonowany. Chodzi o powszechnie szanowanego gen. Wójcika, do niedawna dowódcę 6. brygady desantowo-szturmowej. W formacjach, które chodzą w czerwonych beretach, panuje powszechne oburzenie, bo gen. Wójcik ujął się również w wystąpieniu medialnym za swoimi aresztowanymi żołnierzami z Bielska. Ten żal i pretensje spadochroniarzy kierowane są też do bliskiego współpracownika ministra. Chodzi o małego, nie tylko wzrostem, generała z Krakowa, znanego z przekonań oportunistycznych, który opanował technikę łaszenia się kolejno do każdej władzy. Jeżeli minister nie ma autorytetu, trudno się dziwić, że lokator Pałacu Prezydenckiego potraktował go jak uciążliwego natręta, przy okazji nominacji generalskich. Oczywiście tylko część z przewidzianych do awansu stanowili typowi liniowcy czy sztabowcy. Można dyskutować, czy szef gabinetu ministra zasługiwał na awans, ale z kolei odmowa wyższego stopnia dla dyrektora departamentu kadr lub zamieszanie wokół awansu dowódcy brygady kawalerii powietrznej wystawia złe świadectwo zarówno prezydentowi, jak i ministrowi. W tej rozgrywce nadwerężony mocno został nie tylko autorytet ministra, lecz także państwa. Dlatego ministrowie z Kancelarii Prezydenta