Klincz w Damaszku

Klincz w Damaszku

Jeśli Syryjczycy sami nie obalą dyktatury, nikt im w tym nie pomoże Arabska wiosna niejedno ma imię. Jej najbrutalniejszą odsłonę widzimy w Syrii, gdzie tłumiony przez dekady gniew wybuchł w marcu 2011 r. Syryjczycy, ośmieleni sukcesami Tunezyjczyków i Egipcjan, rozpoczęli samotną wojnę z dyktaturą alawickiego klanu. Tu jednak nie mogło być mowy o pęknięciu w łonie reżimu. Zarówno w armii, jak i w służbach specjalnych najwyższymi rangą oficerami są alawici połączeni skomplikowanymi więzami pokrewieństwa. Nie zbuntowała się też damasceńska klasa średnia. Posłuszeństwo wypowiedziały za to niższe warstwy z prowincji i ludzie młodzi, którzy nie widzą dla siebie miejsca w skorumpowanym kraju. Z czasem dołączyli do nich regularni żołnierze. Rozpętało się piekło. Do dziś płoną przedmieścia Damaszku oraz takie miasta, jak Daraa, Aleppo, Hama, Latakia czy Hims. Gdyby opisać kolejne miesiące rebelii, powstałby monotonny obraz nieustającej rzezi. Służby bezpieczeństwa otrzymały jasny rozkaz – zabijać. Celem rządzącej Syrią dyktatury stało się utopienie powstania we krwi. Pod koniec 2011 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych szacowała, że w powstaniu zginęło 5 tys. osób. Syryjscy aktywiści żalą się mediom: – Pokojowa manifestacja została rozproszona przez siły bezpieczeństwa – strzelali do nas ostrą amunicją, leciał na nas grad kul. To nie byli gangsterzy na usługach reżimu – powiedział arabskiej sekcji BBC jeden z demonstrantów. Nawiązał do faktu, że do buntowników często strzelają uzbrojeni bandyci, najemnicy reżimu. Syryjczycy mówią na nich shabiha. Na YouTube jest mnóstwo nagranych aparatami w telefonach komórkowych makabrycznych filmików, przedstawiających zbrodnie reżimu. Walka o przetrwanie Reżim walczy o przeżycie. Prezydent wie, że ludności syryjskiej nie pomogą ani Amerykanie, ani Unia Europejska. Baszar al-Asad w kółko oskarża, że za buntem stoją imperialiści, obcy agenci lub terroryści, którzy chcą namieszać w syryjskiej krainie szczęśliwości. Grozi drugim Irakiem, trwałą destabilizacją. Niczym mantrę powtarza słowa o walce z obcym, niebezpiecznym elementem, poprzeplatane przestrogami przed mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Syrii. – Wrogowie chcieli utopić nasz kraj w ciągu kilku tygodni, ale naród syryjski wykazał się czujnością – przekonuje w jednym z wywiadów. Na jego twarzy maluje się spokój. Sprawia wrażenie człowieka przekonanego o swojej racji. Nie jest typem krwiożerczego dyktatora w rodzaju Saddama Husajna, który lubił pokazywać się w mundurze z karabinem w ręku. Al-Asad nosi doskonale skrojony garnitur, chodzi pod krawatem, dobrze mówi po angielsku i chętnie udziela wywiadów – również zachodnim mediom. Przekonuje, że nie wszystkie zachodnie kraje są złe i wrogie jego państwu. Czasem przebąkuje o reformach. Po kilku miesiącach nieustających walk pewność siebie prezydenta została wystawiona na próbę. Do demonstrantów przyłączyli się dezerterzy z armii, którzy nie chcieli strzelać do współobywateli. W ostatnich dniach lipca Syryjczycy dowiedzieli się o istnieniu Wolnej Armii Syrii, która stanęła naprzeciw sił prezydenta i jego popleczników. Jej celem jest ochrona ludności cywilnej, obalenie dyktatora oraz powstrzymanie chaosu. Nie przekonują jej argumenty, że Syria jest zbyt podzielona i obalenie reżimu może być jeszcze gorsze, bo do głosu dojdą interesy rozmaitych grup. Wolna Armia Syrii tchnęła ducha w działającą na terenie Turcji opozycyjną Syryjską Radę Narodową, która odgrywa dziś rolę rządu emigracyjnego. Na jej czele stoi profesor Sorbony Burhan Ghalioun, opozycjonista i kandydat na premiera Syrii w razie obalenia reżimu. Buntownikami dowodzi pułkownik syryjskiego lotnictwa, Riad al-Asad. Zbuntowani żołnierze w połowie listopada wysadzili kompleks obiektów wojskowych, w tym kwatery syryjskiego wywiadu. Szacuje się, że do Wolnej Armii Syrii przyłączyło się już ok. 40 tys. żołnierzy, którzy teraz muszą się sprawdzić w walce partyzanckiej. To na nich skupia się dziś agresja regularnego wojska. Zdrajcy muszą walczyć do końca, inaczej zginą. Na początku tego roku podeszli pod Damaszek, gdzie doszło do walk. W połowie stycznia przejęli kontrolę nad miastem Zabadani, które od stolicy dzieli tylko nieco ponad 20 km. Sami o sobie Początkowo reakcje międzynarodowe były powściągliwe i sprowadzały się do potępienia przemocy. Nawet sąsiadujący z Syrią Turcy długo szczędzili ostrych słów syryjskiemu despocie. Zachód z kolei pogrążył się w wojnach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2012, 2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa