Za obszerne czy źle skonstruowane i egzekwowane? W związku z pandemią uczniowie przeszli na naukę zdalną, realizowaną dość często z mniejszą lub większą pomocą rodziny. Dla wielu rodziców bliższy kontakt z realiami polskiej edukacji stanowił traumatyzujące doświadczenie. Jednym z najbardziej typowych, a właściwie stereotypowych, wyjaśnień tego faktu było rzekome przeładowanie podstaw programowych. Panaceum miałaby być znacząca redukcja ich treści. Problem jednak polega na tym, że obecne pokolenie uczniów zdobywa umiejętności i wiedzę w znacznie mniejszym zakresie niż ich dziadkowie i rodzice. Jako fizyk mogę z całą pewnością stwierdzić, że w latach 70., przynajmniej w przedmiotach ścisłych i przyrodniczych, zakres merytoryczny programu w ciągu 12 lat nauki był zdecydowanie szerszy niż obecnie – można to sprawdzić, są jeszcze programy, są podręczniki, są zbiory zadań. W matematyce kończyłam edukację licealną w klasie matematyczno-fizycznej (w powiatowym miasteczku, 100 km od stolicy) na całkach, równaniach różniczkowych i liczbach zespolonych – dziś tych zagadnień w polskiej szkole ze świecą szukać. Były także metody numeryczne i programowanie. Przedmioty ścisłe i przyrodnicze uchodzą za najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne w opanowaniu. Skoro więc ich zakres (również w szkole podstawowej) został tak zredukowany, to skąd stereotypowa opinia o nadmiarze treści w podstawach programowych? Szczególnie że w wieku technologii rola tych przedmiotów gwałtownie rośnie. Matematyka, bardziej niż pół wieku temu, jest językiem nauki. Na świecie uczniowie, którzy zamierzają studiować nauki ścisłe, informatyczne, przyrodnicze, techniczne, ekonomiczne i nie tylko (czyli ci, którzy u nas są w klasach mat.-fiz. liceów), w programie np. Międzynarodowej Matury (IB) w szkołach brytyjskich, amerykańskich, australijskich, nowozelandzkich, japońskich, rosyjskich, w znacznym stopniu niemieckich, nie mówiąc już o chińskich czy indyjskich (!), wszystkie wymienione działy matematyki nadal mają, mają też sporo więcej (np. rachunek macierzowy czy teorię grup). Przy czym z polskiego, historii czy geografii nie wymagano pół wieku temu mniej niż dziś. Podstawy pisane na chybcika Problemy z aktualnymi podstawami programowymi w Polsce wynikają bowiem z zupełnie innych czynników niż zakres materiału. Po pierwsze, od nieco ponad 20 lat („reformy” Handkego-Dzierzgowskiej) powstają one na kolanie, w szaleńczym tempie, by zdążyć podczas jednej parlamentarnej kadencji. Nie ma próbnych wdrożeń, dyskusji ani konsultacji choćby z nauczycielami, bo trzeba zdążyć przed kolejną „reformą”, a przecież muszą jeszcze powstać podręczniki. Pracują nad nimi zespoły dobrane i powołane ad hoc przez ministerialnych urzędników według ich widzimisię. Dominują w nich akademiccy specjaliści od danej dyscypliny, najczęściej bez kontaktu ze szkolnymi realiami. Najbardziej zainteresowani są tym, by nie podpaść swojemu akademickiemu środowisku – to jego interesy (a czasem stereotypy) mogą tu zostać zaspokojone bądź naruszone. Na żadne próbne wdrożenia czy to programów, czy podręczników nie ma czasu. Nie ma też de facto żadnego ośrodka, który by koordynował i nadzorował całościowo (!) to, co tworzą poszczególne ekipy przedmiotowe. Tak było również z „reformami” Hall i Zalewskiej. Skutki braku takiego ośrodka są fatalne. W PRL narzekano na koordynację treści z poszczególnych przedmiotów, ale tak czy inaczej istniała. Na przykład na matematyce pojawiały się zagadnienia i umiejętności, które potem fizycy czy chemicy wykorzystywali na swoich lekcjach. Pożytek był obopólny – przyrodnicy mieli precyzyjne i opanowane narzędzia do tego, co chcieli opisać, a uczniowie zyskiwali dodatkową okazję do przećwiczenia treści matematycznych oraz praktycznego ich wykorzystania. Dziś z podstawy programowej dla szkół podstawowych zniknęła nawet symboliczna dla matematyki liczba pi, czyli związek obwodu i pola koła z jego promieniem. Podstawa przewiduje, że tych treści nie ma na egzaminie i mają być realizowane po nim, w czasie kiedy uczniowski (i nauczycielski) zapał gwałtownie maleje. Skutek jest taki, że w jednym z najpopularniejszych obecnie podręczników do fizyki dla klasy I LO (po SP – poziom rozszerzony) naliczyłam ok. 20 „dodatków matematycznych”, w których bez związku z programem matematyki wprowadza się skrótowo i na chybcika różne narzędzia matematyczne niezbędne do równoległej realizacji odpowiednich zagadnień z podstawy programowej z fizyki. Od 20 lat mniej więcej de facto te same dwie osoby, niezależnie od aktualnie rządzącej opcji politycznej, na podstawie swojego widzimisię systematycznie eliminują z programów matematyki wszystko, co jest związane z praktycznymi zastosowaniami królowej nauk w innych dziedzinach. Na dodatek, w przeciwieństwie do krajów rozwiniętych, nie istnieją u nas stałe procedury zbierania