Kłopoty bez dotykania
Pociąg był przepełniony ociężałym, poświątecznym tłumem. Niektórzy jeszcze w myślach przeżuwali i odświętny obiad, i złote myśli rodziny. Teraz do głowy przychodziły najlepsze odpowiedzi w rodzaju: “Tak się ciocia mną zamartwia, a trzeba było wujka pilnować, jak…”; “Mariola mnie zostawiła? Lepiej być zostawionym niż okradzionym przez kochanka”; “Marta się nie uczy? Są dzieci, które mają talent”. Mężczyzna pod oknem już pouczał księgową, jak kiepsko przygotowała przekręt. Siedzący obok krótko obcięty facet też wyciągnął komórkę, ale nie zadzwonił, jak sądziła Anka, do prokuratury, tylko do kolegi prawnika, żeby omówić ten krótki tydzień do sylwestra. Spojrzała w ciemne okno. W odbiciu zobaczyła, że siedząca przy drzwiach kobieta wpatruje się w książkę, którą czytała. Tytuł “Jak kochać, żeby się nie zakochać?” dla kogoś, kto wyglądał na siostrę przełożoną na przepustce z wieloletniego odosobnienia, musiał być obrzydliwie seksualny. Anka już chciała powiedzieć, że w całym tekście ani razu nie pada słowo członek, co wskazuje na jego platoniczny charakter, gdy w torebce zaczęła rzęzić jej komórka. Ten idiotyczny dźwięk skomponowała Lilka, przyjaciółka z teatru. Obie grały ogony, co bardzo je zbliżyło do siebie. Po przedstawieniu potrafiły do północy przedrzeźniać odtwórczynie głównych ról, które oklaskiwano, gdy co wieczór brawurowo przekrzykiwały się w “Szóstej siostrze”. Ostatnio coraz mniej było wspólnych plotek, bo w nowej sztuce (autor wygrał konkurs dla debiutantów) Anka dostała całkiem sporą rolę. Gra młodą zakonnicę, która szuka domu dla umierającego, młodego narkomana. – Kicz – krzywiła się Lilka, która pojawia się jako kelnerka na początku pierwszego i na końcu ostatniego aktu, co zresztą – jej zdaniem – świadczyło o ograniczeniu umysłowym autora dzieła. – Trzy godziny mam zablokowane – jęczała, jakby w tym czasie mogła zagrać w paru reklamówkach. Może nas nie złapią Komórka odnalazła się między kartkami z rolą a zgniecionym rogalikiem, który matka wcisnęła jej na drogę. – Masz? – głos reżysera brzmiał szorstko. – Mam – odpowiedziała. Nawet nie spojrzała w górę. W wielkim pudle, nad jej głową leżały najwspanialsze atrapy. Torty, zwoje kiełbas, chleby – wszystko to wyrabiał pan Majerek ze Szczecina. – Odbierzesz, wracając ze świąt. Za późno się zorientowałem, że to, co mamy, wygląda tak, że widzowie powinni wezwać sanepid – tłumaczył reżyser. – Na pewno jakiś mężczyzna pomoże dźwigać te ciężary. Na dworzec odwiózł ją syn sąsiadów. – Co to jest? – ugiął się pod pudłem. – Jedzenie – odpowiedziała. – No tak, ojciec mówił, że ci nie idzie w tej Warszawie – przypomniał sobie chłopak. Reżyser zapytał o kolor kiełbasy i czy tort jest różowy. – Pan Majerek mówił, że ta kiełbasa będzie dobra i za 10 lat… – zaczęła i zobaczyła, że przedział się w nią wpatruje. – Porozmawiamy jutro – rzuciła chłodno. Wyszła na korytarz. Za chwilę stuknęły drzwi. Prawnik stanął obok. Wyciągnął paczkę papierosów. – Może nas nie złapią – uśmiechnął się. Jak cudownie było porozmawiać z normalnym facetem. Sprzedamy brak pamięci Obudziła się w nocy. Głód wykręcał ją okropnie. Otwarta lodówka wyglądała jak sen anorektyczki. Pusto. Na ostatniej półce walał się jakiś topiony serek. Przypomniała sobie, że ma pumpernikiel. Cudo. Jeszcze raz zajrzała w smętne półki. Kiełbasa, zjadłaby kawałek kiełbasy. I nagle, z tego wypatroszonego wnętrza lodówki wypadła z hukiem myśl – pudło zostało w pociągu. Cudowne atrapy przepadły. Tak ją oczarowała myśl o sympatycznym prawniku, że wcieliła się w rolę: “Jestem artystką, właśnie mam trzy nowe propozycje”. No tak, na Centralnym złapała torbę i – jak sądziła – omdlewająco pozwoliła się pożegnać. – Wysiadam na Dworcu Wschodnim – rzucił prawnik, gdy tłum popychał ją do wyjścia. Uśmiechnęła się tylko. – Żadnego Wschodniego – pomyślała. – Potem byłoby wymienianie wizytówek i znowu dwa tygodnie czekałabym na telefon. A jak bym wreszcie sama zadzwoniła… On powie: – Ach, to ty. Kopę lat. Co u ciebie słychać? – Gdy mężczyzna mówi do ciebie “kopę lat” – twierdziła słusznie Lilka – to nie jest