Kobieta jest sfinksem

Kobieta jest sfinksem

Mężczyźnie w moim wiekunie przystoją już żadne idiotyzmy Rozmowa z Ignacym Gogolewskim – Znamy się od dawna, toteż nie będę używała formy „pan”. Powiedz więc, miałeś dzieciństwo sielskie, anielskie? – Nie. Długo marzyłem o kolorowym kółku, którym bawiły się wszystkie dzieci w parku. – Młodość górną i chmurną? – Tak, ale było też wiele atrakcji. – Wiek męski, wiek klęski? – Nie pamiętam klęsk. Były porażki, były sukcesy. – Ten wiek trwa? – 17 czerwca skończyłem 70 lat. W obliczu tego faktu trzeba złożyć broń. Zwierzyłem się Guciowi Holoubkowi, że ciężko przeżywam tę siedemdziesiątkę. Powiedział: „Pamiętaj o niej i wrzucaj od czasu do czasu wsteczny bieg”. Będę się stosował do tej świetnej rady. – Wielu osobom wydajesz się niedostępny, zamknięty, nawet wyniosły. A przecież jesteś ciepły, trochę nieśmiały, czuły dla przyjaciół i tolerancyjny. Przynajmniej ja tak ciebie postrzegam. – Nie będę zaprzeczał, bo to chyba prawda. Mam wiele życzliwości dla ludzi. Nie ma niczego takiego, czego bym nie potrafił zrozumieć i wybaczyć. Nawet jeżeli ktoś mi zrobi świństwo, doznaję goryczy, ale to mija, bo zawziętość nie leży w moim charakterze. – Chciałbyś coś w sobie zmienić? – Niewiele. Może jestem nie dość pazerny, zaborczy? Przyjmuję to, co los mi ofiarowuje i sam nie wyciągam ręki. Dostosowuję się do okoliczności. – Czy sukcesy nie zawróciły ci w głowie? Co czuje człowiek, który osiągnął takie wyżyny w aktorstwie? – Zwyczajną radość, że po tylu latach uprawiania zawodu nadal jestem aktorem czynnym i rozpoznawanym. Jeśli odnosi się sukcesy, trzeba bardzo uważać, aby nie zachłysnąć się powodzeniem, bo wtedy zawód przemienia się w kabotyństwo. – Jesteś ogromnie popularny. – To należy do przeszłości. – Nic podobnego. Po wielkich rolach była chwila przerwy, ale znowu dużo grasz. „Złapałeś” drugi oddech? – Drugi oddech miałem po czterdziestce, a teraz jest łabędzi śpiew. – Coś się zmieniło w twoim aktorstwie? – Chyba tak. Do poszukiwań, do pracowitości dodałem dużą szczyptę pokory i umiejętność pójścia za reżyserem. – Twoje ostatnie role w „Operetce”, „Na czworakach” i „Akropolis” na scenie Teatru Narodowego krytycy zgodnym chórem okrzyczeli wielkimi kreacjami. Czy będąc nastolatkiem, wyobrażałeś sobie, że zajdziesz tak wysoko? – Nie. W ogóle nie marzyłem o teatrze, bo wydawało mi się, że te progi są dla mnie absolutnie niedostępne. – Dlaczego? – Pochodzę z bardzo ubogiej rodziny, której podstawowym problemem była walka o przetrwanie. Matka pożyczała pieniądze, żebym mógł się uczyć. Początkowo szkoła średnia nie wchodziła w rachubę. W końcu dzięki wyrzeczeniom matki zacząłem uczęszczać do gimnazjum. Swoją przyszłość widziałem jednak w najczarniejszych barwach. – Czy dobrze pamiętasz siebie z tamtego okresu? – Mam takie zdjęcie: młody chłopak w cyklistówce z błędnym wyrazem twarzy stoi na boisku Otwockiego Klubu Sportowego i – sądząc z miny – nie wie, dokąd iść. To ja 17–letni. A jednak, choć to nieprawdopodobne, w moim dość beznadziejnie zapowiadającym się życiu nastąpił przełom. Któregoś dnia, włócząc się bez celu po ulicach Warszawy, zawędrowałem pod Teatr Polski i zobaczyłem tabliczkę „Szkoła Aktorska”. Pomyślałem: Chcę być aktorem. Moje szanse były równe szansom przechodnia, który wchodzi do kiosku z totolotkiem, wypełnia kupon i wygrywa główną nagrodę. Otóż ja wtedy, gdy stanąłem do egzaminu aktorskiego, wypełniłem ten swój życiowy kupon totka. I trafiłem szóstkę. – Zdałeś za pierwszym razem? – Tak. Wydarzenie to było wstrząsem, który trwał cztery lata. Zmagałem się z wieloma problemami. Byłem zakompleksiony i załamywało mnie najmniejsze niepowodzenie. Miałem wykształconych kolegów, których musiałem gonić, nadrabiać braki. Godzinami siedziałem w bibliotece na Koszykowej i pożerałem książki. Nastąpił czas wielkiej edukacji intelektualnej. – Co było twoim motorem napędowym? – Musiałem mieć w sobie chęć zaistnienia, pracowitość, ogromną ambicję i odporność. – Wyniosłeś to z domu rodzinnego? – Na pewno. Matka i babka nauczyły mnie też uczciwości, punktualności i rzetelności w stosunku do otoczenia. Ta rzetelność nieraz pomogła mi w momentach zawirowań. – Było ci trudno przebijać się? – Wziąłem sobie do serca to, co powtarzał rektor PWST, Jan Kreczmar: „Trzeba mieć nieprawdopodobną zaciętość

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 35/2001

Kategorie: Kultura