Instrumenty perkusyjne przestają być zarezerwowane dla mężczyzn Bez perkusji nie ma w muzyce żadnej burzy z piorunami, żadnej morskiej nawałnicy ani ataku artylerii. Tego typu zjawiska powierzano od starożytności męskim bogom: Zeusowi, Hefajstosowi, Posejdonowi, Aresowi. Współcześnie w orkiestrze zastępują ich perkusiści. A perkusistki? Tylko nielicznym udało się uzyskać akceptację muzyków i słuchaczy. – Niech pani zostanie przy kotłach i nigdzie nie odchodzi – powiedział do Basi Skoczyńskiej dyrygent Jerzy Maksymiuk, kiedy jeszcze grała w Sinfonii Varsovii. Zapamiętała te słowa, bo były jak komplement. Wcześniej Basia starała się podgrywać także na innych instrumentach, kiedy milczały kotły. Dziś jest jedyną perkusistką na etacie w Polskiej Orkiestrze Radiowej, więc musi obsługiwać całą baterię instrumentów perkusyjnych, których jest kilkaset, poczynając od werbli, wibrafonu, ksylofonu, dzwonków i triangli, na tam-tamach, tablach i marimbie kończąc. Często, gdy zadań dla perkusistów jest dużo, do poszczególnych koncertów trzeba zatrudniać dodatkowych na umowy. Wykształcony perkusista z dyplomem magistra sztuki umie grać na wszystkim, w co się uderza pałkami, młotkami albo własnymi rękami. Egzamin dyplomowy wymaga popisu na pięciu instrumentach: kotłach, ksylofonie, wibrafonie, werblach i marimbie. Reszta bogatego arsenału to instrumenty pokrewne, wymagania co do ich obsługi są podobne. Jednak prócz instrumentarium klasycznego, w jakie wyposażona jest typowa orkiestra symfoniczna, istnieje ogromna liczba perkusji egzotycznych. Np. gry na hinduskich tablach (parze małych bębenków) tamtejsi muzycy uczą się latami. Z kolei na wyspach Malezji i Indonezji istnieje gamelan – pokaźnych rozmiarów orkiestra ludowych instrumentów perkusyjnych zrobionych z bambusa, metalu i innych materiałów, gongów, dzwonków, bębenków. Wizytówka orkiestry Basia Skoczyńska od lat wygląda tak samo – długie, karbowane, jasne włosy i ciemne prostokątne okulary. Zdaje sobie sprawę, że jej sylwetka stała się wizytówką Polskiej Orkiestry Radiowej. Gdyby któregoś dnia zachciało jej się zmienić fryzurę, np. stałaby się wyszczypaną brunetką, wielu sądziłoby, że to już inna orkiestra. Publiczność koncertowa rejestruje w zasadzie tylko trzy postacie – dyrygenta, koncertmistrza pierwszych skrzypiec i perkusistę. – Większość polskich dyrygentów już mnie kojarzy, wiedzą, czego mogą się po mnie spodziewać, więc mój image to jakby gwarancja jakości wykonania. Zdarza się jednak, że gdy przyjeżdża jakiś nowy dyrygent i na pierwszej próbie przebiega wzrokiem orkiestrę, zatrzymuje się na mnie i wtedy na jego twarzy maluje się zaskoczenie albo obawa. Czy gra na perkusji jest męskim zajęciem? Tak się przyjęło, że praca przy kotłach, mocne uderzanie w membranę wygląda wiarygodnie, gdy pałki są w męskich rękach. Basia narzeka, że samo ustawienie wszystkich instrumentów na estradzie jest wyczerpującą pracą fizyczną. – Ile już się w życiu nadźwigałam ciężarów wbrew przepisom BHP, które zezwalają mi przenieść jednorazowo zaledwie 4 kg! Ale co robić, skoro orkiestra ma tylko jednego pracownika technicznego? A ja lubię tę pracę, choć pieniędzy starcza tylko „do dziesiątego”. To dlatego muzycy tak często wynajmują się do różnych koncertów i zespołów, klasycznych i rozrywkowych, w kraju i za granicą, gdzie wciąż płaci się więcej niż w Polsce. Mąż pani Basi, Stanisław Skoczyński, który jest profesorem perkusji w Akademii Muzycznej w Warszawie, uważa, że ostatnio coraz więcej pań garnie się do grania na perkusji. – Jest ich już w polskich orkiestrach – zaczyna liczyć na palcach: dwie w Warszawie, trzy w Białymstoku, dwie w Łodzi itd. – chyba ponad 20. Uderzam, bo lubię Zamiłowanie do kotłów deklaruje też Monika Szulińska, która jednak coraz częściej robi wypady w stronę rozrywki. – To się zmienia z wiekiem – mówi. – Dawniej najbardziej lubiłam grać na ksylofonie, potem przyszła miłość do kotłów, gdy pracowałam w Polskiej Orkiestrze Radiowej, a teraz są kongi, bongosy i inne „przeszkadzajki”, które robią muzyczne tło i klimat dźwiękowy. Kotły jednak nadal bardzo lubię, bo są największe. Pani Monika, gdy uderza pałeczkami, robi to ze szczególną gracją, jakby jej celem nie było odkształcenie i wzbudzenie wibracji, lecz jedynie delikatne pogłaskanie instrumentu albo zachęcenie do tańca. – To dlatego, że granie sprawia mi dużą przyjemność – tłumaczy. – Uwielbiam to, niezależnie od tego, czy gram solo na ksylofonie, czy tylko uczestniczę w zespole. Ale zawsze
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz