Najbardziej toksyczne relacje w świecie tenisa zdarzają się między młodymi dziewczynami a ich ojcami Łukasz Grzegorzek – reżyser filmowy „Córka trenera” to opowieść o młodych, aspirujących tenisistach, ale obaj wiemy, że to także twoja historia. Jak trafiłeś na kort? – Zaczynałem w dzieciństwie, jak wszyscy przyszli zawodowcy. A dokładnie w wieku pięciu lat. Jako ośmiolatek regularnie trenowałem na korcie, natomiast kilka lat później podporządkowałem całe życie tenisowi. Wtedy też zacząłem odnosić pierwsze sukcesy w kategoriach juniorskich, jeździłem nawet na turnieje międzynarodowe. Wydaje mi się, że byłem jakieś dwa oczka wyżej niż Wiktoria, tytułowa córka trenera, czyli w tzw. przedpokoju wielkiego tenisa. Ale pamiętam dokładnie te same sceny. Ciągłe podróże, kolejne mecze przy pustych trybunach, nocowanie w samochodzie lub przydrożnych motelach. No właśnie, to nie jest film o ekskluzywnym sporcie, wielkich pieniądzach i śmiesznie ubranych ludziach z białymi opaskami na głowach. Raczej o podróżach w rozklekotanym kamperze, razem z ojcem – trenerem. – Zgadza się. Ale tak się składa, że zamiast kamperem jeździliśmy polonezem caro. Tata śmiał się na trasie, że mieliśmy automatyczną skrzynię biegów, bo kiedy puszczał pedał gazu, bieg sam wskakiwał na luz. Cóż, tak to wyglądało na początku lat 90. Było naprawdę krucho z kasą. I pewnie z czasem. Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że dzieci trenowane pod okiem rodziców tracą kawał dzieciństwa. Szlifowanie każdego talentu wymaga poświęceń. – Tak. Pamiętam, że koledzy z osiedla codziennie lecieli na trzepak, a później na szabry. A ja nigdy nie miałem na to czasu. Na szabrach byłem dosłownie raz w życiu. Nie było zmiłuj, musiałem trenować. Ale nie mam tego nikomu za złe. Ostatnio dużo o tym myślę i dochodzę do wniosku, że to był wspaniały czas. Zdarzały się niesnaski między mną a ojcem, ale jest to wpisane w sportową rywalizację. Jeśli ktoś miał okazję posmakować świata zawodowego sportu, wie, że między zawodnikiem a trenerem bywa różnie. Ostre gry personalne są na porządku dziennym. Zupełnie jak z muzykami. Oglądając ten film, myślałem o moich znajomych, którzy od dzieciaka grali na instrumentach. Oni także nie mieli łatwego życia – tylko lekcje, próby, koncerty. – Ciekawe, że o tym mówisz. Jako dziecko spędziłem cztery lata w szkole muzycznej, gdzie grałem na skrzypcach. Nie bez powodu w „Córce trenera” pojawia się „Kaprys nr 24” Paganiniego – istne narzędzie tortur dla każdego skrzypka. Zresztą Paganini też nie miał łatwego życia. Kiedyś razem z tatą obejrzałem film, który skupiał się na jego relacjach z ojcem. Wyobraź sobie, że dopóki młody Paganini nie zagrał czegoś w punkt, nie dostawał jedzenia. Ale poza pewną zbieżnością fabularną czułem, że pomiędzy muzyką a grą w tenisa jest jakieś połączenie – między zwiewnym utworem a ruchem na korcie, który dla mnie zawsze był specyficznym rodzajem tańca. Z takim założeniem filmowaliśmy sekwencje tenisowe w „Córce trenera”. Twoje filmy zawsze w pewnym stopniu skupiają się na muzyce. Czym się kierujesz w doborze takich, a nie innych numerów? – Wiele z tego, co słyszałeś w „Córce trenera”, ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną. A co więcej, bezpośrednio łączy się z naszymi podróżami po Polsce. Na przykład „I Talk To The Wind” King Crimson słuchałem razem z tatą, kiedy jeździliśmy na turnieje. To piękny utwór, ale po latach myślę, że z taką muzyką motywacyjną nie mogliśmy dojechać za daleko. Napisałem list do Roberta Frippa, opisując nasze wojaże z muzyką King Crimson w tle, wysłałem link do filmu. Dwa tygodnie później dowiedziałem się, że film i list na tyle go zauroczyły, że zgodził się na wszystko, o co prosiliśmy. W filmie są jeszcze utwory m.in. Zbigniewa Wodeckiego, Devendry Banharta, Justice i Króla. Zbudowanie tak silnego soundtracku to też wielka zasługa konsultantek muzycznych z firmy Sirens. Wciąż mówimy o twoim doświadczeniu, a przecież napisałeś scenariusz o dziewczynie, która bierze się za bary ze sportowym światem. Zaskoczyło mnie, że pojawia się właśnie córka, a nie syn trenera. – To bardzo proste: kobiety na korcie są ciekawsze. Najbardziej toksyczne relacje w świecie tenisa zdarzają się pomiędzy młodymi dziewczynami a ich ojcami. Tak było zawsze, nie tylko na poziomie krajowym, ale również wśród osób, którym udało się wejść na tenisowy Olimp. Nieważne, czy przywołamy Karolinę
Tagi:
filmy, Łukasz Grzegorzek, polskie kino, rodzice, rodzicielstwo, sport, sportowcy, tenis, trener