Uwielbiają szwendać się po dnie Bałtyku. Mówią, że tam jest pięknie. A już najpiękniej jest “chodzić” na wraki On jest zabijaką od urodzenia, ona od urodzenia artystką. On był antyterrorystą w Komendzie Stołecznej MO, potem w policji zwalczał przestępczość zorganizowaną, był ochroniarzem, aż wreszcie wylądował w Biurze Ochrony Rządu. Ona na filmówce robiła wydział operatorski. Teoretycznie nigdy nie powinni się spotkać. Byli z różnych światów… Teraz żyją z facetów, którzy pragną być supermanami. Jak Rambo, albo jeszcze lepiej, jak Arnold Schwarzenegger. Szczur i Kudłata Pierwszy raz zobaczyłem ich w mało efektownej stołówce stanicy wodnej KAPER II na Helu. Na “szwedzkim stole” była rybna pasta, dwa rodzaje kiełbasy, polskie salami, ser żółty, ser topiony. Na stolikach chleb, bułki, sałatka z pomidorów i cebuli. No i, oczywiście, wiecznie na dyżurze, salaterka z dżemem – na “dojedzenie”. Jak w wojsku. Ubikacje i prysznice też jak w wojsku – wspólne. Pokoje trzy-, czteroosobowe, w pokojach wysłużone wersalki, na nich marynarskie koce “z demobilu”. Całością zawiaduje pan Rysio, również “z demobilu” – specjalność wojskowa: nurek bojowy. Wydawałoby się, że nie jest to miejsce dla artystki. Raczej już pobliska Wiejska – urokliwa helska uliczka z maleńkimi, XIX-wiecznymi domkami rybackimi. Gdyby Kudłata miała tylko papiery na filmowanie i fotografowanie, to pewnie zatrzymałaby się na tej Wiejskiej. Ale Kudłata jest również “daving master” (mistrzem nurkowania). Jak jej Szczur. No, prawie – w podwodnej hierarchii on jest kimś znacznie ważniejszym. Instruktorem. “Daving master” zawsze chodzi za instruktorem, nigdy przed nim. Nawet Kudłata, choć o niej akurat Szczur wyraża się ciepło – “moja kobieta”. W tym związku Szczura z Kudłatą, ognia z wodą, właśnie woda spełnia rolę lepiszcza. Oboje z lubością wkładają na siebie, nigdy do końca nie wysuszone, stroje do nurkowania, zarzucają na plecy butle ze sprężonym powietrzem, na twarze zakładają maski, do nóg przypinają noże i idą pod wodę. Uwielbiają szwendać się po dnie Bałtyku. Mówią, że tam jest pięknie. A już najpiękniej jest “chodzić” na wraki. Podobno w samej Zatoce Gdańskiej jest ich ok. 500! W Bałtyku kilka tysięcy! Każda wieść o jakimś do tej pory nie spenetrowanym wraku działa na nurków jak megawolty. Po psiemu patrzą Szczurowi w oczy – kogo wyznaczy do zejścia pod wodę. Potem opowiadaniom nie ma końca: co kto widział, czego dotknął, z czego inni już topielca ogołocili. Choć nie można brać niczego, to płetwonurkowie-amatorzy, rodzimi poszukiwacze skarbów zabierają wszystko, co tylko da się wyrwać – zamki od armat, celowniki, kawałek blachy. – Wiesz, nie tak dawno i ja spróbowałem nurkowania – Szczur otwierając butelkę “Stronga”, spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Założyłem maskę, wziąłem do gęby ustnik fajki i zanurzyłem się w Morzu Czerwonym. Biała rafa, kolorowe ryby… cudnie. Dopóki nie spojrzałem w dół i nie zobaczyłem czarnej, jakby rozwartej w oczekiwaniu na mnie, wodnej otchłani. Serce zaczęło mi walić, usta zacisnęły się, broniąc się przed wodą, która za chwilę na pewno wedrze mi się do płuc, wytrzeszczone oczy rozpaczliwie szukały nieba. Wynurzając się, miałem uczucie, że uciekłem spod łopaty. – Nie przejmuj się – Szczur leniwie pociągnął łyczek piwa. Przed nami połyskiwała Zatoka Gdańska, na horyzoncie migotały światła Gdyni. – Każdy się boi. Niestety, żeby zasmakować nurkowania, trzeba odważyć się spojrzeć w tę czerń, która wówczas przed tobą się otworzyła. Ona jest wszędzie – w Morzu Czerwonym, w Bałtyku, w mazurskich jeziorach. Jeśli raz w nią wejdziesz, strach ustąpi fascynacji. Tyle że natura zazdrośnie strzeże swej intymności. Nie znosi partactwa i karze je bezlitośnie – w wodzie, w górach, na pustyni, w dżungli – wszędzie, gdzie człowiek pragnie ją posiąść szybko i byle jak. Nurkowanie to rzemiosło i sztuka zarazem. Są żelazne zasady. O takiej dekompresji można zapomnieć dwa razy: pierwszy i ostatni. Jeśli nie będziesz wiedział, kiedy i jak pozbyć się nagromadzonego w organizmie podczas oddychania sprężonym powietrzem azotu, to rozerwie ci on pęcherzyki płucne jak papierową torebkę po pestkach. Jeśli to wiesz, to cała reszta jest czystą poezją. Lubią się sprawdzić Szczurowy “Aquarius” nie jest jedyną w Polsce
Tagi:
Marcin Pietrzak