Czy sprawa inwigilacji prawicy będzie rewanżem braci Kaczyńskich na ekipie Wałęsy? Dwa tygodnie temu, 21 listopada prokurator krajowy Janusz Kaczmarek zapowiedział odtajnienie akt w sprawie inwigilacji prawicy. Te akta miały być odtajnione szybko, ideę poparł m.in. Ludwik Dorn, wicepremier, szef MSWiA. Mamy grudzień, akta utknęły (gdzie – o tym za chwilę), wokół sprawy jest jakoś ciszej. Czyżby wspaniały moment – wielkiego rewanżu Kaczyńskich na Wałęsie, Milczanowskim, a także (być może) na Suchockiej i Rokicie, wszystkich tych, którzy kierowali państwem w roku 1993 – miał znów się oddalić? W to przecież nikt nie uwierzy. O co więc chodzi? Gdzie tkwi zagadka? Historia Sprawa inwigilacji prawicy zaczęła się latem 1997 r. Oto bowiem do ówczesnego szefa UOP, Andrzeja Kapkowskiego, przyszedł płk Jan Lesiak, kierujący Zespołem Inspekcyjno-Operacyjnym Gabinetu Szefa UOP. Lesiak przyszedł z propozycją nie do odrzucenia. Pochwalił się, że w 1993 r. prowadził działania przeciwko części prawicy, tej wrogiej Lechowi Wałęsie i Andrzejowi Milczanowskiemu. Odniósł sukces – ani PC braci Kaczyńskich, ani RdR Jana Olszewskiego nie weszły do parlamentu, prawica była skłócona, niezdolna do działania. Te same działania, teraz wobec AWS, Lesiak chciał powtórzyć. „Kapkowski się przestraszył – opowiadał później Siemiątkowski, wówczas minister pełnomocnik ds. służb specjalnych. – I skierował Lesiaka do mnie”. Potem wypadki potoczyły się szybko. Lesiak zajmował gabinet na trzecim piętrze, tym samym co szef UOP, miał do niego niemal stały dostęp. Siemiątkowski z Kapkowskim zadecydowali, że gabinet zostanie przeszukany. Łączne z metalową szafą pancerną, w której pułkownik trzymał swoje materiały. W szafie znaleziono około 500 dokumentów, różnej wagi. Te dokumenty przez kilkanaście dni pracowicie przeglądali i czytali oficerowie z inspektoratu kontroli (sam spis znajdujących się w szefie teczek zajął jeden pełny dzień). Jest protokół z ich prac – to nieoceniony dokument, który dziś pozwala zweryfikować, czy do chwili obecnej coś z tych dokumentów zginęło, czy nie. Po paru tygodniach Siemiątkowski już wiedział, że szafa płk. Lesiaka to polityczna bomba i że nie pozostaje mu nic innego jak skierować do prokuratury wniosek o podejrzeniu przestępstwa. Materiały znalezione w szafie, zdaniem Siemiątkowskiego, jednoznacznie wskazywały na to, że w latach 1991-1993 zespół Lesiaka prowadził nielegalne działania wymierzone w niektóre prawicowe partie i ich liderów – braci Kaczyńskich, Jana Olszewskiego, Romualda Szeremietiewa. Wykorzystując m.in. tajnych agentów, ulokowanych nie tylko w rozpracowywanych partiach, ale również w mediach. Z materiałów wynikało również, że o pewnych przedsięwzięciach wiedział Andrzej Milczanowski, na niektórych notatkach widniały jego odręczne zapiski… Pre-historia Skąd się wziął Zespół Inspekcyjno-Operacyjny? W jaki sposób Jan Lesiak, były oficer SB, pozostał w służbie, mimo że wcześniej pracował w Departamencie III, zajmującym się opozycją demokratyczną, a takich ludzi wyrzucano z MSW niemal automatycznie… W czasach SB zajmował się KOR-em i Jackiem Kuroniem. I to właśnie Kuroń wstawił się za nim, gdy pozbywano się z resortu oficerów SB. Jeden z byłych oficerów MSW, parę lat temu, gdy pytaliśmy go ówczesną pozycję Lesiaka, mówił: „To mit, że był asem, bo zajmował się Kuroniem. Rzeczywistość wyglądała tak, że w sprawie Kuronia nie miał nic do powiedzenia. O tym, czy robić u niego rewizję, czy go wsadzać, decydowano wyżej, przynajmniej na szczeblu dyrektora departamentu. Skąd więc w tym wszystkim wziął się Lesiak? Ktoś musiał prowadzić całą sprawę, wypełniać akta, pisać meldunki, prowadzić przesłuchania, rewizje. Robił to Lesiak – dokładny, kulturalny. Dlatego go Kuroń zapamiętał i wstawił się za nim – bo na tle oficerów, którzy do Kuronia przychodzili, na pewno się wyróżniał”. I jeszcze jedna opinia: „Lesiak sprawiał wrażenie flegmatycznego biurokraty. Na wszystko chciał mieć papierek. A potem go do szafy”. W jaki sposób taki „biurokrata” mógł awansować do roli prawej ręki szefa UOP, człowieka od najważniejszych zadań? Złożyło się na to kilka elementów. Po pierwsze, nie był takim prostym „biurokratą”. „Pod koniec lat 80. doszedł do stanowiska naczelnika wydziału – to słowa naszego rozmówcy. – To był okres, kiedy wiadomo było, że do MSW lada chwila wejdzie „Solidarność”. Wtedy właśnie nieżyjący już zastępca dyrektora Departamentu
Tagi:
Robert Walenciak