Kogo wybiorą Irakijczycy?

Kogo wybiorą Irakijczycy?

Ekstremiści są zbyt słabi, by sparaliżować wybory w Iraku Serwisy informacyjne nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości – Irak, wbrew deklaracjom „stabilizatorów”, pogrąża się w szaleństwie zamachów terrorystycznych i codziennego bandytyzmu. Tymczasem za niespełna tydzień mają tam się odbyć pierwsze od czasu obalenia reżimu Saddama Husajna powszechne wybory. Czy w takich okolicznościach możliwe jest przeprowadzenie wolnego i demokratycznego głosowania? Czy obecność i działalność wojsk amerykańskich z jednej strony i terrorystycznej międzynarodówki z drugiej nie wypaczy jego wyników? Skąd taka presja na styczniowy termin przeprowadzenia wyborów? Szukając odpowiedzi na te pytania, i wiele innych związanych z tematem, zwróciliśmy się do czołowych polskich ekspertów od spraw Bliskiego Wschodu. Przykład Palestyny Kilka dni przed wyborami aktualne jest pytanie, czy w ogóle uda się je przeprowadzić. Zdaniem prof. Jerzego Huzińskiego, islamologa z Polskiej Akademii Nauk, przeciwnicy – sunnicka ekstrema, w tym ugrupowania postsaddamowskie, oraz międzynarodowe organizacje terrorystyczne z Al-Kaidą na czele – nie są na tyle silni, by sparaliżować ich przebieg. – Tych wyborów potrzebują przede wszystkim Amerykanie, dla legitymizacji w oczach światowej opinii publicznej swoich dotychczasowych poczynań w Iraku, oraz proamerykański reżim w Bagdadzie, by potwierdzić status quo – twierdzi prof. Marek Dziekan, arabista z Uniwersytetu Łódzkiego. – Możemy być zatem spokojni o determinację organizatorów głosowania – zadbają, by doszło ono do skutku. – Parcia zwolenników nie da się zatrzymać, stawką w tej grze jest bowiem również odbiór Iraku na arenie międzynarodowej – dodaje prof. Hauziński. – W tej chwili jest on, lekko mówiąc, ignorowany przez gros najpoważniejszych międzynarodowych graczy. Dość wspomnieć Rosję, Francję czy Niemcy. Podstawowy zarzut ze strony rządów tych państw brzmi następująco: Irak jest pozbawiony rzeczywistej reprezentacji, bo za taką nie uważa się wyłonionej przez Amerykanów administracji. Zatem te wybory to szansa na zmianę wizerunku irackich zarządców kraju. – Wyraźna eskalacja irackiego konfliktu skłania mnie do przekonania, że tych wyborów nie można było odroczyć – mówi prof. Janusz Danecki, arabista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Bo choć istotnie atmosfera nie jest najciekawsza, później może być jeszcze gorzej. Zdaniem prof. Daneckiego, nie chodzi jedynie o to, że wzrosną szeregi radykalnych ugrupowań politycznych, żywiących się postsaddamowskim sentymentem, czy działających w Iraku organizacji terrorystycznych. Zagrożeniem byliby również propaństwowi politycy opozycji, przekonujący, że wybory przeprowadzone w takim chaosie do niczego nie doprowadzą. – Racjonalność tej argumentacji przysparza jej coraz więcej zwolenników – zauważa Danecki. – Ale z drugiej strony – dodaje zaraz – spójrzmy na przykład Autonomii Palestyńskiej. Przecież wyborów dokonywano tam również pod okupacją, także w warunkach bliskich wojennym. I co, czyż nie ma z tego wymiernych efektów? Otóż są – Palestyna ma nowego przywódcę, świat zaś wiążącą się z jego osobą nadzieję na pokój. Czy taką samą nadzieję dadzą światu irackie wybory? Zdaniem Janusza Daneckiego, styczniowe głosowanie należy traktować bardziej w kategoriach symbolicznych. Ale choć irackie państwo nie stanie się dzięki niemu silniejsze, a jego służby nie zyskają na sprawności, nie sposób uznawać go za nieistotne. W opinii Daneckiego, wybory będą bowiem swoistą iracką przymiarką do demokracji. – Sprawdzeniem jej podstawowego mechanizmu w działaniu – precyzuje profesor. – Pytanie tylko, czy Irakijczycy zechcą go przetestować? Problem frekwencji – Cóż, zwyczajnym Irakijczykom wybory od zawsze kojarzyły się z fasadowością – przypomina prof. Marek Dziekan. – Za Saddama także chodzili do urn, wybierali swoich przedstawicieli, którzy później nie mieli najmniejszego wpływu na to, co się działo w kraju. Zdaniem prof. Dziekana, dziś poczucie braku wpływu na decyzje polityków wcale się nie zmniejszyło. Ani obecne władze tymczasowe, ani też ich przedstawiciele wybrani w wyborach zaaranżowanych i przygotowanych przez Amerykanów nie pozbędą się miana „waszyngtońskich marionetek”. Świadomość zaś, że prawdziwe decyzje i tak będą zapadać ponad głowami Irakijczyków, raczej nie zachęci społeczeństwa do udziału w głosowaniu. – Nie tylko zresztą to – dodaje Marek Dziekan. – Zaraz po obaleniu Saddama Irakijczykom obiecano wolność i demokrację. W dzisiejszych warunkach oba hasła oznaczają kompletny chaos: zbierające niezwykle krwawe żniwo zamachy, codzienny bandytyzm, brak prądu, wody, benzyny. Społeczeństwa Zachodu wiedzą, że taki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Świat