Dubbing jest wielkim oszustwem – to próba wmówienia, że film był zrobiony w Polsce Bartosz Wierzbięta – dialogista, jeden z najlepszych tłumaczy filmów dubbingowanych, ostatnio także scenarzysta. Skończył lingwistykę stosowaną na UW. Tłumaczył filmy dokumentalne, a pracę przy dubbingu zaczął od kreskówek – m.in. „Miś Yogi”, „Krowa i Kurczak”, „Johnny Bravo”. Jego najbardziej znany przekład to „Shrek”, ale na koncie ma takie filmy kinowe jak „Uciekające kurczaki”, „Potwory i spółka”, „Lilo i Stitch”, „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”, „Mój brat niedźwiedź” i „Rogate ranczo”. Napisał też scenariusze kilku odcinków drugiej serii „Czego się boją faceci, czyli seks w mniejszym mieście”. – „Shrek 2” jest lepszy od pierwszej części? – Mogę powiedzieć tylko o wersji angielskiej-polskiej, siłą rzeczy nie potrafię obiektywnie ocenić, bo to moja praca. Na pewno jest śmieszniejszy niż jedynka. Tak bywa, że dwójki są mniejszym zaskoczeniem, są mniej odkrywcze niż jedynki. Jednak chyba głównym atutem „Shreka” było to, że był komiczny, a nie ewentualne „głębie psychologiczne”, które miał do przekazania. Na pewno dwójka tę ludyczną warstwę realizuje jeszcze lepiej. – Trudniej było tłumaczyć drugą część niż pierwszą? – Mnie było trudniej. Miałem świadomość, że tym razem moja praca nie jest już anonimowa, jestem kojarzony z tym filmem i widzowie będą mi niejako patrzeć na ręce. Poza tym twórcy oryginału poszli w swoją kulturową zabawę, mniej tu żartów uniwersalnych. Nie mówiąc już o tym, że w pierwszej części sam sobie poblokowałem pewne opcje. Na przykład bajkę o jakimś młynarzu, w krajach anglojęzycznych łatwo kojarzoną, zamieniłem na Żwirka i Muchomorka. A teraz ten młynarz się pojawia na ekranie… No i u mnie nie może być kontynuacji, bo wszyscy widzą, że to nie są Żwirek i Muchomorek. Jestem przerażony, gdy pomyślę, że trzecią albo czwartą część twórcy zaludnią postaciami z mało znanych u nas bajek, które zamieniłem na bliższych nam bohaterów. – To był najtrudniejszy orzech do zgryzienia? – Wytwórnia Dreamworks postarała się, żeby przypadkiem ten materiał nie wydał się komuś atrakcyjny do skopiowania. W związku z tym pracowałem na kopii, na której nie było muzyki, efektów specjalnych ani kolorów, za to było dużo napisów biegnących przez ekran: „Złapiemy cię, jeśli to skopiujesz”. Na dużym ekranie w studiu cała ekipa wpatrywała się w ten czarno-biały obraz, starając się dojrzeć, co tam w ogóle się dzieje. Zastanawialiśmy się, czy po nagraniu nie okaże się, że na przykład w tej scenie właśnie rżną skrzypce, więc nie słychać, co aktorzy powiedzieli, i tak dalej. Rozumiem, że chcieli się zabezpieczyć przed kradzieżą, ale boję się, czy to się nie odbiło na efekcie końcowym. – Cytaty z polskiej wersji „Shreka” krążą jako kultowe powiedzonka. W drugiej części typuje pan jakiś tekst na kultowy? – Z tą kultowością to bym nie przesadzał. Nie wiem, na ile jest to stan faktyczny, a na ile tak się utarło mówić, że „Shrek” się zrobił kultowy. Wiele osób mnie przekonywało, że rzeczywiście mówi się cytatami z tego filmu, ale osobiście nigdy nie słyszałem. Jest jeden taki tekst w dwójce, z którym wiążę pewne nadzieje, więc prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo moje przewidywania najczęściej się nie sprawdzają. To jest tekst osiołka – co pewnie nikogo nie zdziwi. A jak brzmi, to zobaczymy… – Na ile te teksty są pana, a kiedy pożycza pan jakieś chwytliwe powiedzenia? – Mogę powiedzieć, że w 90% teksty w filmie są moje, bo tłumaczone treści nie są porażająco odkrywcze. Można na wiele sposobów powiedzieć, że słońce zachodzi. Dokonuję pewnych wyborów formalnych przy tłumaczeniu i do nich jestem przywiązany. Natomiast nie są to moje teksty w takim rozumieniu, że zostały przez kogoś wcześniej napisane, został wymyślony scenariusz, postacie zbudowane psychologicznie. Polskie dialogi nie składają się tylko na przykład z cytatów z naszej kinematografii. Trafiają się dwa czy trzy takie fragmenty na film. To są zwykle słowa, które zaistniały w jakimś zabawnym kontekście, a same w sobie nie są śmieszne. „Dzień dobry, zastałem Jolkę?” to śmieszny komunikat wyłącznie w sytuacji, gdy Jerzy Stuhr wyglądał z szafy. Jeżeli gdzieś takie zdanie wykorzystuję, to wszyscy wiemy, że to cytat z „Seksmisji” i nie nazwałbym tego plagiatem, ale raczej ukłonem w stronę dzieła oryginalnego. – Skąd czerpie pan inspirację? Notuje pan sobie co ciekawsze stwierdzenia? – Od czasu do czasu, jak mi się spodoba powiedzonko,
Tagi:
Katarzyna Długosz