Tak wiceministra Pawła Jabłońskiego nazywają pracownicy podległych mu departamentów, czyli ekonomicznego oraz Afryki i Bliskiego Wschodu. I nie chodzi im o akcent przełożonego. Nie ma niestety pan Jabłoński swojego Kunickiego vel Kunika. Dlatego też nie jest w stanie błysnąć planem odbudowy promocji eksportu czy polskiej pozycji politycznej i gospodarczej na Bliskim Wschodzie. Własnymi rękami rozmontował system promocji gospodarczej, a na Bliskim Wschodzie się nie zna, bo PiS wyczyściło do spodu specjalistów arabistów znających się na regionie. Jabłoński, jako nadzorca polityki RP na Bliskim Wschodzie, miał w ciągu kilku ostatnich miesięcy jedno zadanie. Dotarcie do chcących wyemigrować przez Białoruś z informacją, że wschodnia granica Polski jest szczelna. Poniósł w tym dziele klęskę. Na własne życzenie, bo nie zapytał o zdanie arabistów – Piotra Ciećwierza, Krzysztofa Czapli, Adama Kułacha, Krzysztofa Płomińskiego czy Zdzisława Raczyńskiego… Lepiej było wysłać ich na emeryturę albo do archiwum MSZ. Kłopot z takim wiceministrem polega i na tym, że nie tylko nie ma wiedzy, jak działa dyplomacja, ale i brakuje mu najzwyklejszej kindersztuby, co w dyplomacji jest dyskwalifikujące. A przecież pochodzi z Krakowa, który dał Polsce wielu znakomitych dyplomatów, potrafiących sprzeciwiać się partnerom w taki sposób, że ci czuli do nich wdzięczność za zawrócenie z niesłusznej drogi… Choćby śp. Andrzej Kremer, zmarły kilka dni temu Krzysztof W. Kasprzyk czy Ryszard Sarkowicz. Ech… Widocznie praca w jednej z kilkuset kancelarii prawnych Krakowa i kłótnie w sądach o pietruszkę ze sprzedawczyniami z Kleparza nie są dobrą rekomendacją do pracy w dyplomacji. Niekompetencję Jabłońskiego w sprawach ekonomicznych oraz impertynenckie gesty w rozmowach z czeskimi partnerami zauważyła najwyraźniej nowa minister klimatu i środowiska Anna Moskwa i nie zabrała go do Pragi na kolejną rundę negocjacji w sprawie kopalni Turów. I chyba właśnie dlatego rozwiązanie jest obecnie bliżej niż dalej. Do momentu publikacji tego tekstu problem może już być rozwiązany. W ubiegłym tygodniu jedyną sprawą sporną pozostał okres, w którym umowa ma działać po zaprzestaniu wydobycia. To planowane jest na 2044 r. Czesi chcą, by umowa obowiązywała przez pięć lat po zaprzestaniu wydobycia, a Polacy, by wygasła już w 2044 r. Niektórzy obserwatorzy zwracają uwagę, że wszystko może jeszcze się wywrócić i obecne ustalenia są niewiele warte ze względu na możliwość unieważnienia ich przez przyszły rząd Czech. Nam wydaje się to mało prawdopodobne. Przyszły premier Petr Fiala z ODS i przyszły minister środowiska naturalnego Czech Lukáš Vlček z koalicji samorządowców i piratów wezwali obecny rząd do doprowadzenia rozmów do „zadowalającego końca”. Prości pracownicy wymienionych wyżej departamentów MSZ zwracają uwagę na jeszcze jeden element osłabienia pozycji politycznej kolegi Dyzmy z Oksfordu. Otóż jest on podczepiony pod Mateusza Morawieckiego. Tymczasem minister Moskwa została mianowana z poręki Joachima Brudzińskiego, a np. nowy minister rolnictwa jest człowiekiem Beaty Szydło. Jak widać, premier traci na rzecz innych polityków PiS coraz więcej realnej władzy. Może więc czas na MSZ? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint