Przed lubelskim pośredniakiem bezrobotni ustawiają się już po północy O 2.25 pod Urząd Pracy w Lublinie podjechał samochód. Wysiadł z niego starszy, szczupły mężczyzna i stanął pod zamkniętymi drzwiami. Kilka minut później obok niego przystanął kolejny mężczyzna, a następnie kobieta z mężem, mężczyzna w średnim wieku, dziewczyna z chłopakiem. O 3 rano pod Urzędem Pracy stało już kilkanaście osób. O 7.30, kiedy portier wpuścił ich do środka budynku, kolejka liczyła kilkadziesiąt osób. – Dzisiaj przyszło niewielu – słyszę. – Stoję już po raz trzeci. W ubiegłym tygodniu było prawie 200 osób. Pierwszy interesant pojawił się zaraz po północy. – Po co pan tyle razy tu stoi? – pytam. – Bo tak mnie załatwiają. I nagle ludzie zaczynają mówić, jeden przez drugiego: – Traktują nas jak bydło, odsyłają nas z byle powodu. Znajdzie jakiś brak w papierkach i do widzenia. Trzeba przyjść jeszcze raz. Ale żeby wyjaśnili, o co chodzi, co trzeba donieść, to już dla nich za dużo fatygi. – Mam 54 lata. Pół życia przepracowałem jako mechanik, a teraz żaden pracodawca mnie nie chce, bo jestem za stary. Zakład padł dwa lata temu. W ubiegłym roku załapałem się do pracy sezonowej. Ale się skończyła i znowu muszę się zarejestrować jako bezrobotny, bo inaczej nie będę miał ubezpieczenia. Paniska zza biurek – Pierwszy raz pani urzędniczka odesłała mnie, bo w świadectwie pracy w rubryce “powód zwolnienia” napisano: “likwidacja działalności wydawniczej.” Pracodawca musiał dopisać numer artykułu z kodeksu pracy. Mimo iż wypełniała to ta sama osoba, która przygotowała mi świadectwo pracy i takim samym, czarnym długopisem, pani urzędniczka odesłała mnie po raz drugi, bo stwierdziła, że musi być pieczątka imienna osoby, która dopisała numer artykułu. Kiedy to uzupełniłem, zostałem odesłany po raz trzeci, bo w rubryce “czy wykorzystał dodatkowy urlop”, była kreska, a trzeba było napisać “nie”. Gdyby ta urzędniczka dokładnie przeczytała moje świadectwo pracy, to już za pierwszym razem mogła mi powiedzieć, co należy w nim uzupełnić lub zmienić, a wtedy nie warowałbym w kolejce tyle razy. A dzisiaj stoję razem ze swoją kuzynką, aby ją podtrzymać na duchu przed spotkaniem z tymi paniskami zza biurek. – W informacji urzędu powiedziano mi, że mam przynieść ze sobą wszystkie świadectwa pracy. No to przyniosłem. A wtedy okazało się, że to z 1996 roku wypisane jest na małym druku, a od 1995 podobno obowiązywały już duże druki świadectw pracy. Gdzie ja teraz będę szukał firmy, która przeniosła się do Gdańska? – Czuję się tak upokorzona, że aż trudno mi mówić. Dwadzieścia kilka lat przepracowałam w handlu, wywiązywałam się ze wszystkich obowiązków, byłam zdyscyplinowana, bo bardzo lubiłam swoją pracę. A teraz, dzwoniąc na ofertę pracy, słyszę pierwsze i zasadnicze pytanie: “”Ile pani ma lat?” – 46 – odpowiadam. “Dziękujemy – pani jest za stara”. Przychodzę do urzędu pracy, a jakaś gówniara powiada mi, że mnie nie zarejestruje, bo na pieczątce imiennej dyrektora ktoś nieczytelnie podpisał “z upoważnienia” i nawet słuchać nie chce, że to przecież nie moja wina. A ja muszę być zarejestrowana, bo z sercem mam problemy i jak do lekarza nie pójdę, to mnie karetka z ulicy zabierze i będę musiała za nią zapłacić. Przez tyle lat płaciłam podatki, składka na ZUS była odprowadzana. A teraz jestem śmieciem. – Trzy lata pracowałam legalnie w Niemczech. Tam jest nie do wyobrażenia, aby ludzie sterczeli w kolejce przed drzwiami, a urzędnicy w tę i z powrotem latali ze szklankami, no i żeby w tak nieuprzejmy sposób odnosili się do petentów. Oni nawet, jak czegoś nie chcą lub nie mogą załatwić, to robią to w sposób miły i kulturalny. Interesant czuje się tam kimś ważnym. – Przecież gdyby nie my, to urzędasy w bezrobotniaku też nie mieliby pracy. Natychmiast wyjść Pięć po ósmej poproszono do pokoju pierwszych bezrobotnych. Weszłam razem z panem, który stał w kolejce od 3 rano. Ponieważ nie zgadzała się liczba osób poproszonych, usłyszałam: – A pani to kto? – Ja jestem razem z tym panem – pokazałam na mężczyznę siedzącego przed urzędniczką. – Pani się rejestruje? – Nie. – To proszę wyjść. – Ale my jesteśmy obydwoje… Ponieważ argumenty nie skutkowały i groziły wyrzuceniem mnie z pokoju, przedstawiłam się oficjalnie
Tagi:
Izabella Wlazłowska