Miły, sympatyczny człowiek? Wierny Kaczyńskiemu członek partii? Czy nowa generacja polityków to ludzie, których trzeba się bać? „Ziobro jest ekstraktem wszystkich złych cech, jakie mogą być w polityce. Nie ma nic gorszego w polityce niż chora ambicja. Jest człowiekiem, którego trzeba się bać”, to opinia jednego z członków komisji, który do dziś z wielkim niesmakiem wspomina atmosferę poniedziałkowego przesłuchania Leszka Millera. „Zbyszek jest niezwykle komunikatywny, otwarty i przyjazny. Władza go nie zepsuła. Ma staroświeckie zasady, jest bardzo uprzejmy w stosunku do kobiet. Dzięki takim ludziom jak Zbyszek, tworzymy nową jakość polskiej prawicy”, to z kolei opinia Michała Kamińskiego, jego kolegi z PiS. Tę nową jakość polskiej prawicy mogliśmy oglądać przez siedem godzin przesłuchania premiera. Które zakończyło się skandalem. Anita Błochowiak, która siedziała obok Ziobry i z bliska obserwowała, jak pracuje, nie szczędzi krytyki: „Siedem godzin nieprzygotowanych pytań, brak tekstów, do których poseł się odwoływał, cytaty, które przekręcał albo nie mógł ich znaleźć, do tego długie, mało zrozumiałe pytania z zawartą sugestią… Większość z nich niewiele miała wspólnego z aferą Rywina”. Błochowiak opowiada, że Ziobro wywiódł w pole komisję. „Kilka dni wcześniej powiedział nam, że jego przesłuchania potrwają około czterech godzin. W poniedziałek stwierdził, że będzie przesłuchiwał cały dzień, aby przeciągnąć zeznania premiera”. Po co cały dzień? Gra na wyniszczenie Wystarczy wrócić do stenogramów, by się przekonać, że Ziobrze chodziło bardziej o obrażenie premiera i SLD, o to, by wyprowadzić go z równowagi, niż o rozwikłanie afery Rywina. I to mu się udało. Leszek Miller, który słynął z żelaznych nerwów i przeżył setki podobnych ataków, tym razem dał się ponieść emocjom… Wdał się w polemikę z posłem PiS, posunął się do złośliwych uwag, tracąc w oczach opinii publicznej. Jeśli więc o to chodzi, Ziobro osiągnął zamierzony cel. Zabrał Millerowi kolejne punkty społecznego zaufania. Ale – z punktu widzenia państwa – czy gra była tego warta? Siedem godzin przesłuchań nie posunęło prac komisji do przodu ani o centymetr, w znacznej mierze skompromitowało ją w oczach opinii publicznej. A pamiętajmy, że była to instytucja, z którą Polacy wiązali wielkie nadzieje. Jeśli politycy zobaczyli, w jaki sposób można przesłuchiwać, jak można poniżyć przeciwnika, łatwo się zorientować, że ta metoda walki szybko znajdzie naśladowców. Nietrudno sobie wyobrazić, że już niedługo polska polityka zostania opanowana przez rozmaite komisje i ciała wyjaśniające, w których bardziej będzie chodziło o opluwanie niż o wyjaśnianie. Spełni się wówczas wizja kraju kontroli i komisji, którą snują politycy PiS i Samoobrony, tylko nic z tego nie będzie wynikało. Człowiek z komórką Poniedziałkowe przesłuchanie pokazało również, że w Polsce ostateczną instancją są zawsze interesy własnej partii. Pewnie nie dowiemy się, z kim Ziobro tak pilnie rozmawiał przez telefon komórkowy w przerwach prac komisji, czy były to jakieś instrukcje szefów PiS, czy coś innego. W każdym razie przesłuchanie chyba już bezpowrotnie zniszczyło esprit de corps, ducha wspólnoty, który w komisji się tworzył. Przekonanie, że choć jesteśmy z różnych ugrupowań, cel mamy wspólny. Teraz, gdy komisja jest skłócona i zniesmaczona sama sobą, trudno przypuszczać, by mogła napisać wspólny raport. Zdominowały ją polityka i polityczne oceny. I – sądząc z komentarzy prawicowych publicystów – liderzy PiS taki właśnie wariant przyjęli. Że ogłoszą swoją wersję wydarzeń, nie oglądając się na resztę. Komisja w szoku Zdaje się, że członkowie komisji są już tego świadomi. „Po poniedziałkowym przesłuchaniu byliśmy w szoku – opowiada jeden z nich. – Nie rozmawialiśmy, nie komentowaliśmy. Padały jakieś półsłówka. Panowało ogólne przygnębienie. Dla większości członków Komisji Śledczej zachowanie posła Ziobry było draństwem. Zagrał wyreżyserowany wcześniej scenariusz. Nie ma dla takiego zachowania żadnego usprawiedliwienia. Publiczne sugerowanie, że premier Miller kryje morderców gen. Papały, przekroczyło wszelkie bariery. W polityce można, a czasem nawet trzeba ostro się ścierać, jednak są pewne granice. Nigdy bym nie przypuszczał, że można posunąć się do takiego kroku”. Katon prawicy Ziobro swoją karierę rozpoczął jako lider grupy Ad vocem, która najpierw domagała się odbierania samochodów pijanym kierowcom, a potem walczył z miesięcznikiem „Zły”
Tagi:
Robert Walenciak