Komisje rozrywkowe
Jest u Mrożka dawne opowiadanie o dwóch zapaśnikach, którzy tocząc morderczą walkę na ringu, nie mogli pokonać jeden drugiego. Ich walka przeciągała się więc do późnych godzin nocnych, aż publiczność zaczęła tracić cierpliwość. Wreszcie zdecydowano, aby obu walczących zakleić taśmą w ich ostatnim uchwycie, zostawić tak na ringu i nazajutrz zakończyć zapasy. Pozostawieni jednak w ten sposób na wiele godzin groźni rywale zaczęli ze sobą rozmawiać. Najpierw półsłówkami, później coraz bardziej otwarcie, aż wreszcie zrobiła się z tego całkiem przyjazna rozmowa, prowadząca do wniosku, że w istocie nie mają się o co ze sobą siłować. Opowiadanie to przypomina mi się na widok sejmowej komisji śledczej do spraw afery hazardowej. Prace tego parlamentarnego organu doprowadzić miały do wielkiego skandalu, zakończonego, kto wie, czy nie wręcz upadkiem gabinetu Donalda Tuska. Z biegiem czasu jednak obie strony, rządowa i opozycyjna, popadły w klincz, wyczerpano większość argumentów, nie dochodząc do żadnych rewelacyjnych wniosków, poza całkiem oczywistym, że istniała zapewne jakaś taka afera, którą trudno jednak dokładnie opisać i wskazać głównych aferzystów. W momencie zaś, kiedy przed komisją pojawił się najpierw premier, a zaraz po nim Jarosław Kaczyński, co miało być kulminacją tego spektaklu, nastroje komisji ostygły już do tego stopnia, że oba te przesłuchania zamieniły się w towarzyską pogawędkę, niepozbawioną wzajemnej kurtuazji, a nawet prób sejmowego dowcipu. Afera hazardowa zaczęła zdychać nie tylko w opinii telewidzów, lecz także jej aktorów, czyli członków komisji, chociaż kilku z nich, jak poseł lewicy p. Arłukowicz albo też marszałek Stefaniuk z PSL, zapoczątkowało dzięki niej interesującą karierę medialną; pierwszy z nich jako symbol bezstronnej dociekliwości, drugi jako aforysta i poeta. Obecnie żeby nie dopuścić do całkowitego zgonu tej komisji, dodaje się do niej wątek przecieku z prokuratury, ale reanimacja ta idzie opornie i nie wzbudza namiętności. O czym to świadczy? O tym oczywiście, że komisja ta, jak wiele poprzednich oraz równoległych, odgrywa rolę zastępczą. Ma czymś zająć opinię publiczną, dostarczyć materiału dla prasowych dywagacji, telewizjom zaś stworzyć okazję do pokazywania czegoś innego niż rozbite na zaśnieżonych szosach samochody, nieuleczalnie chore dzieci oraz operacje na otwartym sercu. Komisje śledcze zaczynają także odgrywać pewną rolę obyczajową i kulturalną, kształtować osobliwy savoir-vivre. Przed występem premiera Tuska udało mi się wysłuchać w Radiu TOK FM wskazówek, jak premier powinien wyglądać przed komisją (pacykować się make-upem, ale z umiarem, nie jak poseł Chlebowski, i być w jasnej koszuli), a także jak mówić (sympatycznie, ale nie przesadzać z dowcipem i lekkością), co zresztą sprawdziło się na wizji. Jedynym zaś niewątpliwym dorobkiem komisji hazardowej jest uczynienie nowego pożytku z wyrazu „wiedza”, który dotąd oznaczał (według Słownika Języka Polskiego PWN) „ogół wiadomości zdobytych dzięki uczeniu się; zasób wiadomości z jakiejś dziedziny, gałąź nauki”. Obecnie „wiedza” stała się wszakże, dzięki tej komisji właśnie, wyrazem potocznym, niezwiązanym z żadnym uczeniem się lub nauką i nawet na pytanie, gdzie znajduje się toaleta, można śmiało odpowiedzieć: „Niestety nie mam tej wiedzy”. Są osoby, które twierdzą, że mimo to komisje śledcze są zdrowym narzędziem polskiego parlamentaryzmu, wiążąc go z życiem, spełniają też podobną funkcję jak uprawiane w Ameryce przesłuchania przed komisjami Kongresu. Trudno mi zgodzić się z tą opinią, a ich rola wydaje mi się wręcz odwrotna. Komisje tworzą bowiem swój osobny, wydzielony światek, w którym ważniejszą rolę odgrywa aktorstwo ich członków niż merytoryczna wartość odkrywanych przez nich faktów. Jako przykład „udanej komisji” przywołuje się też pierwszą z nich, do zbadania tzw. afery Rywina, zapominając przy tym, że komisja ta, kierowana przez Tomasza Nałęcza, nie zdobyła się w rezultacie na jedno wspólne sprawozdanie, a Sejm przyjął jako głos prawdy wnioski zawarte w indywidualnym, dyktowanym przez polityczną intrygę sprawozdaniu Zbigniewa Ziobry. Nie dotarła ona także do „grupy trzymającej władzę”, obecnie zaś coraz częściej słyszy się głosy, że nie wiadomo, za co właściwie Lew Rywin poszedł do więzienia. Jeszcze bardziej zniechęcający obraz maluje się w zestawieniu działań komisji śledczych z normalną, codzienną pracą prokuratury i organów ścigania. Oto bowiem w czasie, kiedy