Komu zawinił mój ojciec

Komu zawinił mój ojciec

Feliks Badurka nie był „herosem Podlasia”, jak „Bury”, „Sokolik”, „Boruta” czy „Łupaszka”. Był po prostu do końca Człowiekiem. My, jego dzieci, nie możemy postawić mu nawet lampki na grobie, bo nie wiemy, co z nim zrobiono Po raz ostatni ojca, Feliksa Badurkę, widziałam 11 kwietnia 1945 r. o zmierzchu. Miałam wtedy cztery lata. Tata był przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej w Sterdyni. Tego dnia wsiadł na rower i pojechał na zebranie. Mama opowiadała mi, że przed wyjazdem, jak nigdy przedtem, czepiałam się jego nóg i strasznie płakałam. Mama prosiła go nawet, by został, bo ja płaczę, ale ojciec odpowiedział: – Daj spokój, to przecież dziecko, za chwilę przestanie. Mama jednak była niespokojna: – Masz chociaż przy sobie broń? – zapytała. – Broń? Po co? Walczyłem z Niemcami, do Polaków strzelać nie będę. Pojechał i już nie wrócił. Pamiętam, jak ojciec brał mnie i siostrę na kolana, wpinałyśmy kwiatki w jego bujną czuprynę, a on potrząsał głową. Pamiętam, jak w lipcu 1944 r. prowadził całą rodzinę polami z Łazowa do Dzieżb, bo zbliżał się front. Musieliśmy przejść 6 km. Mama była w zaawansowanej ciąży, ojciec niósł roczną Hanię, ja miałam trzy lata i też szłam, bo bałam się siedzieć na koniu. Była jeszcze pięcioletnia Wisia, 10-letnia Ela i 11-letni Stefan. Poza tym pamiętam już tylko ojca bryczesy, oficerki i piosenki partyzanckie, np. „Łączko, łączko, łączko zielona. Któż cię, łączko, będzie kosił, jak ja będę szablę nosił”. I następną: „Po cóż ci, kochanie, wiedzieć, że do lasu idę spać. Dłużej tu nie mogę siedzieć, na mnie czeka leśna brać”. I jeszcze jedną: „Po partyzancie dziewczyna płacze, nie płacz, dziewczyno, szkoda twych łez, jeszcze się jutro z tobą zobaczę, nim mego życia nastąpi kres”. Ojciec był w AK łącznikiem na linii Sokołów Podlaski-Sterdyń, miał pseudonim „Bryś”. Po 11 kwietnia na frontowych drzwiach domu znalazło się ostrzeżenie: „Jak będziesz dochodziła, co stało się z twoim mężem, zginiesz jak on”. Jak zginął ojciec? Udało się znaleźć świadków, którzy zgodnie stwierdzali, że po zebraniu w Sterdyni czekała na ojca furmanka. Było na niej trzech mężczyzn. Wsiadł i razem pojechali. Świadkowie mówili, że furmanka skręciła do Seroczyna. Jedna z wersji zakładała, że ojca wówczas zamordowano i pochowano na cmentarzu w Seroczynie z jakimś innym ciałem. Sprawdziliśmy. Na przestrzeni kilku tygodni nikt na tym cmentarzu nie był chowany. Według drugiej wersji, ojca przewieziono furmanką z Seroczyna do Kamieńczyka (oznaczałoby to, że wieziono go nocą koło naszego domu w Łazowie), że został tam zabity i utopiony w Bugu. Mama przez wiele lat jeździła oglądać zwłoki wyłowionych z rzeki mężczyzn. W 1956 r. pojawiła się trzecia wersja śmierci ojca. Na furmance, jak twierdził anonimowy list, był ktoś z Dzierzb i dwóch mężczyzn z Sewerynówki. Były podane ich nazwiska i pseudonimy. Ojciec został w nocy zamordowany i pochowany w lesie w Sewerynówce. Przedtem – stwierdzał anonim – był torturowany. Przypalano go przy ognisku. Po wojnie na naszym terenie działał obwodowy patrol żandarmerii, podległy poakowskiej strukturze NSZ w Sokołowie Podlaskim. To był uzbrojony w automaty, granaty i krótką broń ręczną 13-osobowy oddział, którego zadaniem miało być utrzymywanie porządku w terenie. Udało mi się przed kilkoma laty nawiązać kontakt z jednym z członków tego patrolu. Staruszek wyznał, że to nie był żaden oddział porządkowy. To był – jak określił – pluton egzekucyjny, który dokonał wielu zbrodni. Członkiem tej bojówki NSZ, a później jej dowódcą był niejaki „Sokolik”. Pamiętam, z jak wielką trwogą wymawiane było to imię w okolicy po znalezieniu kolejnych ofiar lub po dokonanej grabieży. Dzieci na wsi na kogoś, kto je bardzo skrzywdził, wołały sokolik. To było najgorsze przezwisko w tamtych latach. W 2007 r. na honorowym miejscu w Sterdyni postawiono „Sokolikowi” pomnik. Na uroczystości odsłonięcia byli bp Antoni Dydycz i minister Kazimierz Ujazdowski. W książce „Mazowsze i Podlasie w ogniu” podano, że w pierwszych latach po wojnie oddziały podziemia skutecznie paraliżowały administrację terenową. Wykonano 17 akcji na urzędy gminne, przy czym za każdym razem niszczono dokumentację. W Sterdyni zamordowano pierwszego przewodniczącego rady narodowej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2011, 2011

Kategorie: Od czytelników