Żyjemy w świecie pomówień, szczekania na siebie. Dlatego ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, milczą… Andrzej Celiński, poseł SdPl – Czy zajrzał już pan do swojej teczki? – Tak. Złamałem się i napisałem podanie o wgląd do teczki. Moja pusta teczka – Złamał się pan? – Jestem przeciwny lustracji! Mieliśmy – my, Polacy – fatalną historię. Wchodzimy w nową epokę, epokę wielkiej historycznej szansy, wymagającą od nas wysiłku, mądrości i jedności wokół spraw dla kraju najważniejszych. Wchodzimy z inwalidztwem, będącym skutkiem tej złej historii. Nas nie stać, by tak dramatycznie się dzielić wokół spraw, które już daleko poza nami. Nie możemy oddychać wciąż jednym płucem – w zależności od tego, kto aktualnie górą, po kampaniach, które kwestie dekomunizacji i lustracji mają za najważniejsze. Lustracja nie jest w stanie oczyścić klimatu, przynajmniej w krótkim okresie dwóch, trzech lat. Zamiast iść do przodu babramy się w zaszłościach. – Dlaczego więc chciał pan zajrzeć do swojej teczki? – Podejrzewam, że od lat ktoś będący blisko mnie jeszcze bardziej się zbliża, kiedy służby mogą być akurat ściślej zainteresowane tym, co robię, co wiem. Tak jest od kilkudziesięciu lat, mimo zmiany ustroju. Zawsze gdy coś się działo, ten człowiek się pojawiał. Mnie to strasznie męczy, a człowieka lubię, chciałem się przekonać, że to moja aberracja, a nie jego dziwaczne afiliacje. Że moje podejrzenia są niesłuszne. Poprosiłem o tę teczkę. – I? – Po pół roku albo nawet więcej dostałem list, że mogę przyjść. W czytelni IPN dali mi teczkę, w której było pięć-sześć zapisków z przypadkowych rozmów telefonicznych między mną a moim wujem, Janem Józefem Lipskim. I relacja tajniaka, jak wychodziłem z domu Jana Józefa. Wszystko. Ani KOR-u, ani Radomia, ani Ursusa, ani Uniwersytetów Latających, ani Towarzystwa Kursów Naukowych, ani marca ’68, ani akcji konstytucyjnej, ani „Solidarności”. Niczego. – Czy pytał pan, dlaczego ta teczka jest taka cieniutka? – Później dowiedziałem się, że kasowano papiery… Komuchy i solidaruchy – Czy warto zaglądać do tego wszystkiego? Czy jest sens? Czy nie lepiej byłoby zastosować wariant hiszpański – gdzie po obaleniu dyktatury nikt teczek tamtejszej bezpieki nie wyciągał… – Teraz nie ma już odwrotu. Dyskretny i okrutny urok faktów dokonanych. Trzeba wszystko ujawnić. Wszystko, ale porządnie. Będzie to już tylko ograniczanie strat, a nie nowa jakość życia Polaków. W 1989 r., w Klubie Obywatelskim, w „Solidarności” – też wtedy zamiast skoncentrować się na tym, z kim można by robić tę wielką rewolucję: społeczną, polityczną, gospodarczą, jak nabrać sił do wielkiego cywilizacyjnego skoku, dla umocnienia fundamentów wszelkich wolności, dla zaangażowania maksymalnej liczby współobywateli w te zmiany, zaczęliśmy się oglądać do tyłu. Wypchnęliśmy wielu sensownych ludzi z dawnego PZPR na margines. Jaki jest tego efekt? Wzmocniliśmy twardogłowych. Dziś triumfują. „A nie mówiliśmy, że nie ma szans na porozumienie?”, to ich zawołanie. „Trzeba się bić o swoje. Brać, ile się da, bo tamci przecież nic nam nie dadzą”. Efektem tego jest coraz głębsze zawłaszczanie Polski raz przez jednych, raz przez drugich. – To ton królujący po obu stronach barykady… – Takie rodzi to reakcje i postawy. Dobrze przynajmniej, że polskim hunwejbinom nie udało się zrobić dekomunizacji w 1989 r. Gdyby tak się stało, kolejną ofiarą byłoby pokolenie „Solidarności”. „Wy już rządziliście” w ustach Andrzeja Leppera czy Romana Giertycha dobrze brzmi, prawda? A potem jak dobrze by brzmiało powtarzane przez kolejnych watażków za nic mających prawo. Jakobińskie głosy pobrzmiewają w speckomisjach, zwłaszcza w orlenowskiej. Nie uciekliśmy, na naszą zgubę, od takiego modelu debaty publicznej, w której ludzkie biografie, biografie adwersarzy, wypierają argumenty merytoryczne. To jest niebywałe, mam wielu młodych znajomych, oni mają po dwadzieścia parę lat, nie mają w sobie żadnej odpowiedzialności za przeszłość… – …i dzielą się na komuchów i solidaruchów. – Tak, idą za rodzicami. I wzajemnie się nienawidzą. – Dlaczego tak się dzieje? – Nie mają własnego życia intelektualnego, więc sposobem odniesienia się do politycznej i społecznej rzeczywistości jest kopiowanie czyichś poglądów i nie swoich problemów. Może to jest też problem mediów,
Tagi:
Robert Walenciak