Nikomu już nic się nie należy! Ani Kościołowi, ani gminom żydowskim. Czas najwyższy przyjąć porządną ustawę reprywatyzacyjną To się nie udało. Reprywatyzacja po polsku okazała się gigantyczną porażką. Nie była żadnym gestem sprawiedliwości dziejowej, zresztą trudno sobie wyobrazić, jak 75 lat po wojnie taka sprawiedliwość miałaby wyglądać. Za to skrzywdziła tysiące ludzi, których wyrzucano z mieszkań i poniżano, ich dzieciom zabierano szkoły, boiska. Wyzwoliła przy tym najgorsze instynkty – zamiast dawnych właścicieli zobaczyliśmy w ich rolach rozmaitych cwaniaków, a zdarzało się, że i ludzi z półświatka. Jolanta Brzeska, działaczka ruchu lokatorskiego, została zamordowana i do dziś państwo nie może znaleźć sprawców. Bo reprywatyzacja, mimo że nie uchwalono w Sejmie stosownej ustawy, miała miejsce i wciąż trwa. Drogą sądową „odzyskiwane” są kolejne nieruchomości. Pałace, kamienice, place, parki… Mechanizmy, które pozwalały zwracać byłym właścicielom – czy raczej ich spadkobiercom – nieruchomości, nie zostały zdemontowane. Prawo i Sprawiedliwość, mimo że krzyczy o „złodziejskiej reprywatyzacji”, w tym wszystkim uczestniczy. Rządzi już pięć lat i podtrzymuje patologiczny proceder. Mówił o tym niedawno w PRZEGLĄDZIE (nr 3/2020) prof. Jacek Raciborski: „Wiele razy w naszych wcześniejszych rozmowach wracaliśmy do kwestii reprywatyzacji, mówiąc, że nie można tych parków, kamienic, fabryk, pałaców oddawać. Do tej pory nic nie zostało prawnie przesądzone i pełzająca, często złodziejska reprywatyzacja trwa. Urządza się jedynie co chwila jakąś pokazówkę, a to komisja Jakiego, a to jakieś aresztowania, co do których nie mamy pewności, czy nie kryją się za nimi motywy polityczne. Ustawy zamykającej reprywatyzację nie ma. A załatwienie tego aż się prosi!”. Może więc czas zakończyć tę szkodliwą dla państwa i społeczeństwa grę? Jak to się zaczęło? Gdy nastała III RP, nastał też czas restauracji starego porządku, powrotu do międzywojnia. Na początku symbolicznie, np. poprzez dołożenie orzełkowi korony, a potem już zupełnie realnie. Na tej fali bardzo szybko wypłynęła sprawa zwrotu majątków, jak to określano, zagrabionych przez komunistów i konieczności – to też hasło wytrych – naprawy wyrządzonych krzywd. „Oddać zagrabione!”, wołały gazety. Sekundowały temu rzesze polityków obozu wywodzącego się z Solidarności. Prawo własności, swoiście pojmowane, stało się jednym z głównych filarów obowiązującej ideologii, a lejtmotywem działań przekonanie, że obowiązkiem państwa jest owo naprawienie krzywd byłym właścicielom, czy raczej ich potomkom. Każdy, kto temu się sprzeciwił, natychmiast był piętnowany jako komunista, zwolennik PRL i grabieży. Nic dziwnego, że już w Sejmie kontraktowym przygotowano dwie ustawy reprywatyzacyjne, autorstwa posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Zakładały one zwrot w naturze, a gdyby to było niemożliwe – w formie rekompensat. Te projekty ustaw poległy w sejmowych procedurach, podobnie jak kolejne. W sumie złożono w Sejmie 22 projekty ustaw reprywatyzacyjnych. Tylko jedna przeszła cały ciąg legislacyjny i dopiero zawetował ją prezydent Aleksander Kwaśniewski. To była trudna politycznie decyzja, prezydent był pod olbrzymią presją rządzącej wówczas koalicji AWS-UW i liberalnych mediów. Warto więc przypomnieć, że prosił go o weto klub SLD, a także dwóch niezwykle ważnych w tamtym czasie polityków – Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Z tych wszystkich projektów w życie weszła tylko tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna, dotycząca stolicy, regulująca najbardziej patologiczne elementy reprywatyzacji warszawskiej. Dlaczego były aż 22 projekty reprywatyzacji? Bo zgłaszały je różne partie. Choć w gruncie rzeczy te projekty różniły się między sobą szczegółami. Po pierwsze, skalą zwrotu. Tym, ile i w jaki sposób państwo zamierza byłym właścicielom oddawać. Czy w naturze, czy w bonach reprywatyzacyjnych, jaką część utraconego majątku itd. Po drugie – różne były grupy, którym własność miała być zwracana bądź rekompensowana. To dosyć istotne. Bo o ile szerokie rzesze solidarnościowych publicystów i polityków bezwzględnie optowały za reprywatyzacją, nie martwiąc się, że ewentualne odszkodowania zniszczą budżet państwa, i to na lata, o tyle ich zapał gwałtownie malał, kiedy padało pytanie, komu konkretnie trzeba oddawać. Kościołowi – jak najbardziej! Ziemianom, kamienicznikom – o tak! Ale tylko z „polskim nazwiskiem”. Bo już nie Żydom, nie Ukraińcom itd. Tworzono sztuczne bariery – że własność może być oddana, ale tylko tym, którzy w roku 1945 mieli obywatelstwo polskie – albo teraz mają obywatelstwo polskie.