Nie wiemy, jaki jest rzeczywisty stan kasy państwowej, nie wiemy, jakie będzie pole manewru Rozmowa z Krzysztofem Janikiem, sekretarzem generalnym SLD – Jesteśmy po przyjęciu list wyborczych, po konwencji programowej lewicowej koalicji. Czym różni się dzisiejszy SLD, ta partia, ten skład kandydatów, od tego z roku 1997 czy z 1993? Nastąpiła jakaś zmiana? – Na listach jest dwa razy więcej kobiet, więcej młodzieży. Są nowe nazwiska – z tej grupy 1020 osób znam pewnie połowę. Następuje więc wymiana personalna, generacyjna. Przestajemy być wspólnotą życiorysów, stajemy się wspólnotą poglądów. 80% kandydatów ma wyższe wykształcenie, jest liczne grono doktorów, profesorów. Pod względem profesjonalizmu jest to dobry skład. – Kogo nie ma na listach? – Może brakuje nam trochę doświadczonych konstytucjonalistów? Może fachowców od części gospodarki? – Na listach nie ma też posłów znanych ze skrajnych zachowań. Na przykład antyklerykała Adamskiego… – On sam zrezygnował. Staraliśmy się, przy układaniu list, w rozmowach z kandydatami, pokazywać zarówno ich atuty, jak i słabe strony, wyborcze szanse. Kilku kolegów, którzy byli w konflikcie ze swoim środowiskiem politycznym, bądź w kolizji z klubem, uznało, że w tej sytuacji nie ma sensu startować. – Jak SLD się zmienił? Jest bardziej lewicowy, czy centrowy? – SLD jest na pewno lewicowy. Przypominam, że przed wojną PPS zdobywała do 15% głosów. My w ostatnich wyborach samorządowych zdobyliśmy 33%. To jest olbrzymi postęp, ale to jeszcze mało, żeby samodzielnie sprawować władzę. Dlatego, w sposób naturalny, otworzyliśmy się na centrum. – Parę tygodni temu na konferencji prasowej SLD zapowiedział zreformowanie czterech reform. Politycy Sojuszu przyznawali, że będzie to kosztowało miliardy. A z drugiej strony, Marek Belka mówi, że budżet jest pusty, że nie ma żadnych pieniędzy i nie będzie. Jak to pogodzić? – Na tym polega polityka: z jednej strony, mamy szczytne cele, a z drugiej – realia. Do dziś w SLD szło to rozdzielnie – jeden człowiek mówił o oczekiwaniach społecznych, drugi – o możliwościach państwa. Dziś, 80 dni przed wyborami, te dwa punkty widzenia muszą się spotkać. Nieprzypadkowo wspólną konwencję programową rozpoczynał Marek Belka, mówiąc, jakie są realne możliwości. – A są niewielkie. – Bardzo poważnie chcielibyśmy przymierzyć się do ośmioletnich rządów. W ciągu pierwszych czterech lat nie wszystko da się rozwiązać. Cudów nie można obiecać, jaki jest stan gospodarki, wszyscy wiedzą. Natomiast na pewno możemy obiecać, że zostanie odtworzony i utrzymany dialog społeczny. Że będziemy formacją przewidywalną, którą określiłbym pojęciem – normalną. – Co to znaczy „formacja normalna”? – To jest taka formacja, która ani ludzi nie straszy, ani ludziom nie obiecuje. Natomiast zapewnia im minimalne poczucie bezpieczeństwa: socjalnego, publicznego, osobistego. To formacja, o której wiadomo, jakie są w niej procedury podejmowania decyzji, kto ponosi w niej odpowiedzialność. Która potrafi przedstawić program działania i zdefiniować go w ujęciu czasowym: co zrobimy za dwa lata, a na co trzeba pięciu, sześciu lat. Nad takim kalendarzem pracujemy. – Taki kalendarz może być próbą wykpienia się. Możecie napisać w nim: tego nie możemy zrealizować, bo gospodarka się wali, a to zrealizujemy, ale za kilka lat. Zna pan to powiedzenie: „Nic nie obiecywaliśmy i słowa dotrzymaliśmy”? – Ależ głośno mówimy, jakie są nasze priorytety: edukacja, informatyzacja, więcej miejsc pracy, rozwój gospodarczy, aktywna polityka socjalna, uporządkowanie państwa, integracja europejska. Dodajmy do tego, że mamy opinię ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do gry zespołowej, zdolnych do cofnięcia się wtedy, kiedy mierzymy się z zadaniem, które przekracza nasze siły, siły budżetu państwa. To też jest atut. Nie sztuką jest łatwo naobiecywać. – SLD wycofuje się z obietnic, które złożył rok, półtora roku temu? – Sytuacja gospodarcza półtora roku temu a dzisiaj to są dwie różne sytuacje. My się z niczego nie wycofujemy, natomiast powiadamy, że może być trudniej, że realizacja niektórych celów będzie trwała dłużej. – W takim razie wyborca może zapytać: po co na was głosować? Jeżeli, tak czy inaczej, będzie trudno? – Mamy program, jest on wychylony ku człowiekowi, ku społeczeństwu. No i nasze kwalifikacje, nasz stosunek do rzeczywistości powinny skłonić każdego do takiego myślenia: ci faceci może nie obiecują za wiele, ale jest pewne, że uczynią nasze
Tagi:
Robert Walenciak