Konflikt wartości

W przeddzień rocznicy 11 listopada rodzina marszałka Piłsudskiego odzyskała willę “Milusin” w Sulejówku, w której Piłsudski mieszkał i szykował zamach majowy. Aby uczcić w ten sposób rocznicę zakończenia I wojny światowej, która przyniosła Polsce niepodległość, usunięto z “Milusina” mieszczące się tam dotychczas przedszkole. Wiemy, że potomkowie Marszałka zamierzają w “Milusinie” urządzić muzeum Piłsudskiego. Nie wiemy, co zamierza się zrobić z usuniętym z “Milusina” przedszkolem. Za czasów PRL słyszało się komunikaty mówiące o tym, że aby uczcić święto narodowe – 22 lipca czy 1 maja – jakiś zabytkowy, zabrany przez państwo budynek, zamieniony został na przedszkole. Komunikaty te nie mówiły zazwyczaj o tym, co zamierza się zrobić z usuniętym z tego budynku właścicielem. Pomiędzy tymi dwoma symbolicznymi komunikatami zawiera się istota zmiany, jaka dokonała się w naszym państwie. Żaden z nich nie przedstawia rzeczywistości doskonałej. Ale przedstawiają one odmienne skale wartości. Obecnie cieszyć ma nas to, że prywatni właściciele powrócili do swojej posiadłości. Dawniej cieszyć nas miało to, że wartość społeczna została dowartościowana kosztem prywatnego posiadania. Można woleć jedną albo drugą skalę wartości, można też między nimi mediować, ale nie można udawać, że taki konflikt nie istnieje. A nawet więcej – nie można zaprzeczać, że w istocie stanowi on główną oś sporu światopoglądowego, jaki – chcemy tego, czy nie chcemy – toczy się obecnie w Polsce. Oto dwa tylko przykłady, z ostatniego okresu, ilustrujące tę oczywistość. Unia Wolności podjęła inicjatywę, aby powołać fundację, której celem będzie dopomaganie dzieciom i młodzieży z okolic wiejskich i prowincjonalnych w zdobywaniu wykształcenia, dostępie do szkół i do nauki. Pomysł ten poparło grono szacownych osób, a jego firmowaniu poświęcił się osobiście Andrzej Wajda, opromieniając fundację swoim Oskarem. I rzeczywiście nie można zaprzeczyć, że każda pomoc udzielona choćby jednemu tylko zdolnemu dziecku w pokonywaniu bariery materialnej, dzielącej je od nauki i wiedzy, godna jest uznania. Jeśli jednak bliżej przyjrzymy się tej inicjatywie, dowiemy się, że jej zasilanie finansowe pochodzić ma głównie z odpisów pochodzących z prywatyzowanego majątku narodowego, zaś trud pomagania dzieciom spoczywać ma na fundacji, nie zaś na państwie. I oto w tych właśnie dwóch punktach mieści się niewidoczna na pozór treść tej szlachetnej inicjatywy, wpisując ją w spór o wartości, które chcemy lub też których nie chcemy akceptować w naszym życiu społecznym. A więc, jak widać, zakłada się tu, że prywatyzacja jako źródło finansowania działań społecznych będzie procesem permanentnym i powszechnym, zakrojonym na długie lata. Z dochodów z prywatyzacji dofinansowana ma być reforma emerytalna, reforma opieki społecznej i inne, równie ważne działania. Z drugiej strony, wiadomo jednak, że nasze dotychczasowe praktyki prywatyzacyjne doprowadziły do lekkomyślnego i chaotycznego wyzbywania się za bezcen poważnej części majątku narodowego. Wiadomo też, że dalszy proces prywatyzacji i reprywatyzacji budzi coraz większy sprzeciw społeczny, a upatrywanie w prywatyzacji nieomalże głównego wsparcia finansów państwa prowadzi do tego, że odbywa się ona rabunkowo, nie mówiąc już o dalekosiężnych jej konsekwencjach dla państwa i jego gospodarki. Unijny projekt fundacji zakłada też milcząco, że stworzenie warunków do kształcenia się i zdobywania wiedzy przez młodzież zdolną, lecz niezamożną, nie jest obowiązkiem państwa, lecz zależy od społecznej wspaniałomyślności. Któryś z promotorów tej inicjatywy powiedział wręcz, że nie ma co oglądać się w tej sprawie na państwo, które niewiele zrobiło i niewiele zrobi dla edukacji, lecz należy ująć sprawę w ręce społeczne. Brzmi to nieźle, a nawet prawdziwie, ale oznacza w istocie zgodę na takie właśnie aspołeczne państwo, z jakim mamy do czynienia obecnie. Jest to wyraz akceptacji dla dalszego eliminowania państwa z życia społecznego i faktycznej jego likwidacji, do czego zmierza różnymi sposobami polityka neoliberalna. Tymczasem rozwiązaniem, o które chodzi naprawdę, nie jest eliminacja państwa, lecz właśnie odbudowa silnego państwa prospołecznego, obarczonego obowiązkami wobec oświaty, kultury, opieki zdrowotnej i ogółu obywateli. Jest to ta nadzieja, którą niemal co tydzień wyrażają w rozmaitych sondażach Polacy, deklarujący swe sympatie dla lewicy. A oto przykład drugi. Minister kultury, pan Ujazdowski, postanowił rozplakatować w całej Polsce portrety ludzi, którzy w latach okupacji walczyli z najeźdźcą, a nawet z dwoma najeźdźcami. Rozlepiając te plakaty, pan

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 47/2000

Kategorie: Felietony