50. rocznicę śmierci lustratora McCarthy’ego Amerykanie obchodzą generalną amnezją, a ci, co pamiętają, odruchem obrzydzenia. Skończył, zapijając się na śmierć Restauracja Colony oddalona o pół godziny od centrum Waszyngtonu ma znakomitą renomę. 7 stycznia 1950 r. zadecydowały się tu przy kolacji czterech dżentelmenów wewnętrzne losy Stanów Zjednoczonych, wspominane dziś jako koszmar, a alegorycznie sportretowane przez Arthura Millera w dramacie „Czarownice z Salem”. Przy dobrze wypieczonych stekach wołowych i pędzonej z kukurydzy amerykańskiej wersji whisky, burbonie, wykluwało się polowanie na czarownice, które jednemu z uczestników biesiady miało otworzyć drogę do pięknej kariery politycznej, z mgliście majaczącym na horyzoncie Białym Domem nawet. Kolację stawiał Joseph McCarthy, 42-letni członek Senatu USA ze stanu Wisconsin, który dostał się na Kapitol fuksem wyborczym w 1946 r. Senator od cukru i… SS Zdemobilizowany z armii nie bardzo wiedział, co robić, i bez przekonania wystartował o nominację Partii Republikańskiej przeciwko Robertowi La Follete’owi Jr. (synowi wieloletniego senatora „Fighting Boba” La Follette’a). Wygrał minimalnie, bo republikanie postanowili utrzeć nosa jego rywalowi za kilkuletni romans z efemeryczną Partią Postępu. Przeciwnika demokratycznego McCarthy pokonał już dużo łatwiej i tak, mając 38 lat, został najmłodszym senatorem swej kadencji. Najpierw skupił się na kwestii racjonowania cukru. Potem włączył się do kontrowersyjnego lobbingu na rzecz ułaskawienia skazanych na śmierć przez amerykański sąd wojskowy żołnierzy Waffen SS – sprawców masakry pod belgijskim miasteczkiem Malmedy. Kiedy McCarthy stawiał kolację, miał do następnych wyborów senackich ponad dwa lata i było oczywiste, że na Kapitol ponownie nie wjedzie, jako obrońca esesmanów, którzy mordowali bezbronnych amerykańskich żołnierzy. Chciał porady, co powinien zrobić, aby zdobyć zaufanie wyborców. Uważał, że zaproszeni goście mu pomogą. Byli to: William A. Roberts, znany stołeczny adwokat, prof. Charles H. Kraus, politolog Georgetown University, oraz zdecydowanie najważniejszy z nich – legendarny założyciel i dziekan Wydziału Służby Zagranicznej tej uczelni, jezuita o. prof. Edmund Walsh. On właśnie miał zaproponować, aby hasłem kampanii wyborczej McCarthy’ego uczynić sowieckie zagrożenie Ameryki. Nie był to pomysł abstrakcyjny. Ameryka żyła kwestią infiltracji aparatu państwa przez komunistyczną agenturę. W wielu zresztą przypadkach w pełni uzasadnioną. NKWD potrafiło m.in. umieścić swego agenta, Laughlina Currie’ego, jako asystenta prezydenta Roosevelta. Harry Dexter White (ps. „Jurist”) był zastępcą sekretarza skarbu, Henry’ego Morgenthaua, a Duncan Lee (ps. „Koch”) – asystentem gen. Williama Donovana, szefa OSS (Office of Strategic Studies – poprzednika CIA). Gregory Silvermaster (ps. „Nathan”) kierował biurem statystyki w Departamencie Skarbu, Owen Latimore zaś był zastępcą szefa biura informacyjnego rządu. W Departamencie Stanu działało kilku agentów z najbardziej znanym Algerem Hissem (ps. „Ales”), głównym doradcą Roosevelta w Jałcie. Tam tak bardzo przypadł do gustu Andriejowi Gromyce, że w trakcie konferencji założycielskiej ONZ w San Francisco zaproponował on amerykańskiego kolegę na stanowisko p.o. sekretarza generalnego. Sukcesy odnosili także Rosjanie w penetracji amerykańskiego programu atomowego „Manhattan”. Agentami okazali się czołowi fizycy pracujący w Los Alamos i innych ośrodkach oraz członkowie personelu pomocniczego. Bruno Pontecorvo zdołał uciec do ZSRR. Juliusz i Ethel Rosenbergowie (ps. „Antena”, „Liberał”) zostali aresztowani. O nich wszystkich senator wiedzę czerpał na razie z mediów. To jednak miało się szybko zmienić. Debiut w Wheeling Joe McCarthy po raz pierwszy publicznie zaatakował 9 lutego 1950 r. podczas spotkania z grupą kobiet republikańskich na temat amerykańskiego patriotyzmu. Posłużył się listem, jaki w 1946 r. sekretarz stanu, James F. Byrnes, napisał do kongresmana Adolpha Sabatha. Informował on, że wewnętrzne śledztwa Departamentu Stanu wykazały, iż 284 osoby nie powinny tam pracować, gdyż mają powiązania z komunistami albo inne ułomności (np. alkoholizm czy homoseksualizm). Ubolewał równocześnie, że tylko 79 z nich zostało zwolnionych, a pozostałe 205 zachowało swe stanowiska. McCarthy już sam ustalił, że „choroba” komunizmu dotyczy 57 z nich. Obwieszczał o tym paniom republikankom i pytał, jak ma być dobrze, skoro w Departamencie Stanu wielu ludzi ma „legitymacje komunistyczne”. O występie McCarthy’ego stało
Tagi:
Waldemar Piasecki